1. Break On Through (To the Other Side)
2. Soul Kitchen
3. The Crystal Ship
4. Twentieth Century Fox
5. Alabama Song (Whisky Bar)
6. Light My Fire
7. Back Door Man
8. I Looked at You
9. End of the Night
10. Take It as It Comes
11. The End
Rok wydania: 1967
Wydawca: Elektra
http://www.thedoors.com/
Muszę się do czegoś przyznać: nie początku nie byłem fanem twórczości
Doorsów. Owszem, lubiłem niektóre kawałki, ale … szału nie było.
Wszystko zmieniło się za sprawą pewnego filmu… Pomnikowego dzieła
Coppoli „Czas Apokalipsy”. Pierwsze sceny i TA muzyka. „The End”.
Spróbowałem zaprzyjaźnić się z płytami kwartetu jeszcze raz. Tym razem
skutecznie, a (muzyczna) miłość do Doorsów trwa niezmiennie do dziś.
Ok, tyle dygresji osobistych. Pora przejść do głównego powodu dlaczego
właśnie teraz wrzucamy na portal recenzję debiutu The Doors. Otóż 4
stycznia mija dokładnie 50 lat (sic!) od daty premiery tego znakomitego
albumu. Jednego z kamieni milowych w historii rocka. „Break on Through”
(To The Other Side)… Mogę sobie tylko wyobrazić jakie wrażenie na
ówczesnych odbiorcach wywoływał ten sugestywny utwór z jednym z
najlepszych, najbardziej sugestywnych tekstów Morrisona. Dwie minuty i
dwadzieścia pięć sekund – czasem naprawdę tyle wystarczy, by zachwycić
słuchacza. Przeciwieństwem tego kawałka jest finałowy „The End”. Ponad
11 minut dźwiękowej poezji. Kompozycja genialna, która przed laty
wywołała skandal i o mały włos nie zakończyła kariery The Doors zanim
ona jeszcze na dobre się rozkręciła. Wersy „Father? „, „yes son”, „I want to kill you”/”Mother… I want to… fuck you” – wzburzyły purytańską część obywateli USA. Zresztą, nie był to ostatni skandal wywołany przez Morrisona…
„Break on Through” i „The End” – dwie genialne klamry spinające płytę. A
co między nimi? Na pewno wciąż wyróżnia się „Light My Fire” – jeden z
hymnów tamtych hippisowskich czasów, umiejętnie łączący przebojowe
(popowe wręcz) motywy z psychodelicznym klimatem. Na pewno bronią się
po latach zmysłowe „End of The Night” i chwytliwy „Take It As It Comes”.
Duży plus należy się również zespołowi za opracowania cudzych
kompozycji. „Alabama Song” z tego albumu to dla mnie wciąż kanoniczna
wersja Brechtowskiego songu. A i podlany psychodelicznym sosem „Back
Door Man” bluesowego mistrza Willie Dixona robi wrażenie…
Z drugiej strony: „banalny I Looked At You” sprawia raczej wrażenie
ciekawostki po epoce „flower power”. Ale… nie zmienia to faktu, że
mamy do czynienia z płytą wybitną. 42 miejsce na liście 500 albumów
wszechczasów przygotowanej przez ceniony magazyn „Rolling Stone” nie
jest przypadkiem.
Lektura obowiązkowa dla każdego pokolenia fanów rocka!
Robert Dłucik