01. Downfall
02. Room 11
03. Awaken
04. Severed
05. Puppet On Strings
06. For Ester
07. Anima
08. A Way Out Of Here
09. Time And Time Again
10. We Are Free
11. Someday
Rok wydania: 2018
Wydawca: –
http://distortedharmony.com/
Po wielotygodniowej przygodzie z atmosferycznym wcieleniem DIMMU BORGIR,
w moje ręce wpadła kolejna mocno uzależniająca płyta. Tym razem jest to
najnowsza produkcja izraelskiego przedstawiciela prog metalu/djentu,
grupy DISTORTED HARMONY. Już na wstępie przyznam, że od tego materiału –
na chwilę obecną – nie jestem w stanie odseparować się na dłużej niż
jeden dzień (…przychodzi mi to z wielkim trudem).
„A Way Out”, następca doskonałego „Chain Reaction” z 2014 roku jest
trzecim albumem formacji z Tel Awiwu. Został wydany w formie gustownego
digipacku (super pomysł z wycięciem umożliwiającym łatwiejsze wyjęcie
książeczki), bezwzględnie trafił (u mnie) na podatny grunt. Klimatem i
ogólnym charakterem idealnie wpasował się w moje osobiste nastroje,
ogólne samopoczucie. To wydawnictwo, które z całą pewnością wymaga
poświęcenia większej ilości czasu, uwagi i skupienia. Na początku może
sprawiać pewne problemy, powodować swego rodzaju poczucie zagubienia.
Dopiero po jakimś czasie zaczynają ujawniać się jego liczne atuty, a
tych jest naprawdę sporo. Pewną barierę może też stanowić dość ciężka
atmosfera – muzyka jest przesiąknięta silnymi emocjami o raczej mało
pogodnym usposobieniu. W wielu miejscach ich ujście jest tak silne, że
można to porównać do maksymalnie nasączonej gąbki, z której samoistnie
wycieka woda. Tak właśnie jest w tym przypadku, a przynajmniej tak to
odbieram.
W pewnym stopniu ów nastrój zdaje się odzwierciedlać ciemno barwna
okładka, przedstawiająca coś na styl zaćmienia słońca, prawie
całościowego zdławienia jasności, co można rozumieć na różne sposoby –
po prostu obraz pobudza zmysły. To w połączeniu z egzystencjalnymi
tekstami, których tematyka głównie odnosi się do człowieka, jego
świadomości, przemyśleń, zagubienia oraz chęci wyzwolenia; buduje
poważny klimat, specyficzną aurę. Graficzne przyćmienie można poniekąd
rozumieć jako napotykane trudności, momenty, kiedy życiowe światło
zostaje przesłonięte przez mrok różnego rodzaju problemów, rozterek.
Jest to jednak subiektywna ocena, na którą pozwala frontowa grafika.
Album ma w sobie taki dziwny ładunek emocji, wiarygodność, naturalną
siłę wyrazu… Tak naprawdę ciężko to wyjaśnić – nie jest to chłodna
muzyczna kalkulacja, ale dźwiękowa uczta dodatkowo przesycona silnymi
emocjami, które promieniują na wszystkie strony. Tym odczuciom sprzyja
selektywne, a do tego pasujące do prezentowanych form brzmienie. Co
prawda wydaje się ono być mniej krystaliczne niż poprzednio, bardziej
zbite i przyćmione, ale ogólny efekt robi jak najbardziej pozytywne
wrażenie.
Skupiając się na kwestii samej muzyki, stanowi ona nie lada wyzwanie
przed słuchaczem. W odniesieniu do „Chain Rection”, zespół zdystansował
się do aspektu chwytliwości. Ten element przybrał inną formę, stał się
mniej wyrazisty (niż poprzednio), a same kompozycje zamiast melodyjnego
przymilania, propagują w większym stopniu ekstrawertyczne nastawienie.
Poza tym materiał jest bardziej spójny. W jego przypadku można też mówić
o co najmniej dualnej biegunowości. Mam tu na myśli przeplatanie się
momentów metalowo aktywnych, czasem wręcz „szorstkich” („Room 11”), z
nastrojowym wyhamowaniem, co najlepiej oddaje ujmujący „A Way Out of
Here”, miarowy „Someday” z „chóralnymi” zdobieniami czy też odrealniony
„Awakened”. Dwubiegunowość towarzyszy praktycznie każdej kompozycji,
dzięki czemu pojawiają się efektowne kontrasty, a najlepszym tego
przykładem jest genialny, poniekąd filmowy i w całości instrumentalny
„For Ester”. Panowie potrafią dawkować emocje, potęgować napięcie i
kurde robią to z klasą, odpowiednim wyczuciem, poczuciem dobrego smaku.
Nie brakuje też instrumentalnego kunsztu, aranżacyjnych łamigłówek.
Sprzyja temu techniczne zaawansowanie doświadczenie oraz rozwinięta
świadomość muzyczna. Sekcja rytmiczna pracuje niezawodnie czemu dłużni
nie pozostają gitarzyści (nowy nabytek zespołu) oferujący kaskady
impulsywnych riffów. DISTORTED HARMONY bawi się dźwiękami, łamie rytmy,
oferuje mnogie zmiany, czemu nierzadko towarzyszy nieprzewidywalność,
element zaskoczenia. Ma to swoje odzwierciedlenie chociażby w połamanym
„We Are Free”. Do tego muzycy lubują się w rwanych strukturach, śmiałych
podziałach rytmicznych, nie ograniczając się do przysłowiowego minimum.
Nie ma w tym jednak przesady, chociaż z początku można odnieść
wrażenie, że wszystkiego jest za dużo. To wrażenie szybko ulatuje w eter
i wówczas wszystko nabiera odpowiednich kolorów, staje się jasne, w
pełni uzasadnione. Animuszu dodaje całości subtelne użycie elektroniki.
Jej zastosowanie nie jest nachalne, choć niekiedy z tego tytułu mamy do
czynienia z litą ścianą dźwięków, szczelnym tłem, ale to w połączeniu z
resztą instrumentów nie przytłacza swoim ciężarem. Należy też wspomnieć o
kwestii wokalnej i jej niejednoznacznym charakterze. Oprócz normalnego
śpiewu okazjonalnie pojawiają się wrzaski akcentujące emocjonalne
apogeum. W opozycji do żywiołowych eksplozji stoją delikatne linie
wokalne, często uzbrojone w melodyjny magnetyzm. To wszystko razem
sprawia, że nowe wydawnictwo ekipy z Izraela można traktować jako
pigułkę, zawierającą skompensowaną dawkę emocji.
„A Way Out” to album, który w moim odczuciu powinien przypaść do gustu
sympatykom twórczości m.in. takich grup jak: VOYAGER, BOREALIS,
PERSEFONE, LEPROUS, VUUR czy też DEVIN TOWNSEND PROJECT. To płyta
kompletna, atmosferycznie ujmująca, a przy tym instrumentalnie wysoce
zaawansowana. I choć z początku jej czar pozostaje utajony, to już po
pewnym czasie ujawnia się on ze zwielokrotnioną siłą. Sprawdźcie sami –
słuchawki na uszy i wio na dłuższy spacer w towarzystwie nowego dzieła
DISTORTED HARMONY. Wtedy zadziała najlepiej!
9,5/10
Marcin Magiera