DIGITAL SUMMER – 2010 – Counting The Hours

1. Counting The Hours
2. Just Run
3. Hostage
4. Playing The Saint
5. Shallow (Closer Than The Angels)
6. Anybody Out There
7. Morphine
8. The Thrill
9. Rescue My
10. Today
11. Inside My Head
12. Use Me
13. So Beautiful,So Evil
14. Not Even God
15. Something More
16. While The City Sleeps

Rok wydania: 2010
Wydawca: Victim Entartainment
http://www.myspace.com/digitalsummer


Digital Summer to pięcioosobowy zespół rockowy pochodzący z Phoenix w Arizonie. Tworzą go Kyle Winterstein (wokal, teksty), Ian Witerstein (brat Kyle’a gitara, klawisze), Guido Hernandez (gitara basowa, wokal), „Fish” Centfield (gitara, wokal), Ben Anderson (perkusja). Można by rzec: kolejny amerykański rockowy boysbandzik zmanierowanych facetów nie mających co zrobić z czasem wolnym. Jednak nie. W tym przypadku dla nich muzyka jest pasją a prywatnie wszyscy pracują. Kyle jest strażakiem, sanitariuszem i specjalistą ds. ratownictwa technicznego, Ian również jest ratownikiem, „Fish” jest nauczycielem, basista kończy studia marketingowe natomiast perkusista jest inżynierem dźwięku. Tak więc zespół dla nich to nie kaprys ale raczej przemyślana droga ludzi, którzy mają coś do przekazania. W sumie dwa lata zajęło im przebicie i ugruntowanie swojej pozycji na amerykańskim rynku muzycznym. Droga do tego wiodła podobnie jak i w przypadku innych grup poprzez liczne koncerty, umieszczanie swoich singli w rozgłośniach radiowych. Zdarzało im się występować u boku gwiazd takich jak Alice In Chains, Godsmack, Deftones, Disturbed, Five Finger Death Punch, Theory of the Dead Man, Sevendust i Drowning Pool. Wydali w sumie dwie pełne płyty i Epkę. „Counting The Hours” to trzecie w kolejności wydawnictwo. Czego możecie się po nim spodziewać? Na pewno sporej dawki przyzwoitego amerykańskiego ciężkiego rocka. Nie poprzestają na zasypywaniu słuchacza kanonadą przesterowanych riffów, czasem przeplotą je przyjemną power-balladą a czasem potrafią dokopać kawałkami rodem z trash metalowego garnka. Mocnymi, z naprawdę mocno przesterowanymi gitarami i piekielnym growlingiem. Ogólnie rzecz biorąc jako całość bardzo przyzwoity album. Ma niestety jednak pewien feler. A mianowicie perkusistę. Jest wszechobecny i chyba najważniejszy w zespole. Rozumiem jak ważną role odgrywa sekcja rytmiczna w tego typu zespołach i całkowicie się z tym zgadzam. Ale tu jest to skrajnie przegięte. Ben do obrzydzenia ubarwia utwory popisując się umiejętnościami. I co gorsza to właśnie perkusja jest instrumentem, który najbardziej słychać na tej płycie. I to trochę drażni uszy. Choć nie powiem, że jest dobry w tym co robi. Gdyby trochę go wycofać na scenie byłoby o wiele lepiej. Ale ogólnie jako całość bardzo przyzwoity album. Szkoda, że mój wysłużony Arcam oprócz regulacji tonów niskich i wysokich nie ma jeszcze jednej regulacji: „wycisz perkusje”. Byłoby jeszcze przyjemniej

6/10 (Gdyby nie brzmienie perkusji byłoby spokojnie 7/10)

Irek Dudziński

Dodaj komentarz