01. Son Of A Gun
02. Tattoed Millionaire
03. Born In 58
04. Hell On Wheels
05. Gypsy Road
06. Dive!Dive!Dive!
07. All The Young Dudes
08. Lickin’ The Gun
09. Zulu Lulu
10. No Lies
Rok wydania: 1990
Wydawca: EMI
Kiedy poznałem ten album, przyjąłem go entuzjastycznie. Wprawdzie przez
lata niektóre utwory omijałem szerokim łukiem, ale po odejściu Bruce’a z
Maiden, a już tym bardziej po wydaniu „Balls to picasso” często
powracałem do „Tattoed Millionaire”. Z czasem też utwory, które od
początku mi nie wchodziły zacząłem traktować analitycznie i zaczęły mi
przeszkadzać…
Mogę się tym narazić zagorzałym fanom Dickinsona, ale dopiero po latach
dotarło do mnie, że album który uważałem za rewelacyjny – jest taki… w
połowie.
Pewnego dnia stwierdziłem po prostu, że dzieli się on na kilka genialnych kompozycji – i kilka bardzo słabych, wręcz kiepskich.
Album zaczyna akustyczny wstęp i smutna melodia „Son of a gun” by po
chwili przerodzić się w pełen emocji krzyk Bruce’a. Świetny numer na
otwarcie płyty.
„Tattoed Millionaire” – adrenalina krąży w żyłach… noga przytupuje,
głowa kiwa się rytmicznie, a z twarzy nie schodzi uśmiech…
Na początku „Born in 58” jest niemal akustyczny, przestrzenny i
selektywny, z jakże odmienną zwrotką od refrenu. Do tego świetny tekst i
genialna melodia. Nie sposób tez nie wspomnieć o kapitalnej solówce
Janicka… jest wręcz maidenowska…
Na „Hell on wheels” po raz pierwszy pojawia się z jednej strony
niehamowana beztroska, ale i ostrzejsze wokalizy… raczej krzyczany niż
śpiewany refren i cały refren jakby mniej skomplikowany… proste
rockowe struktury – i mamy motocyklowy hymn.
Gypsy road znowu zaczyna się niemal akustycznie, blachy fajnie nabijają,
utwór trochę pompatyczny i z potężniejszym brzmieniem, bardzo fajna
melodia – i w zwrotce znowu powrót do bardziej delikatnego motywu
początkowego… kolejny mocny atut albumu.
„Dive! Dive! Dive!” głupkowaty tekst, muzycy chyba w euforii postanowili
popisać się humorem, który do mnie kompletnie nie trafia. Melodia
bardzo średnia, sama maniera wokalna Bruce’a w tym utworze, też nie
porywa… to jeden z tych utworów w których się bardziej drze… chóry
też jakieś takie… przewidywalne.
„All the young dudes”, odegrane kapitalnie i mamy kolejny rock n rollowy
hymn… sam utwór jest bardzo dobry, ale ta aranżacja jest po prostu
świetna.
„Lickin’ the gun” – zwrotka w charakterystycznym dla tego okresu już
wrzasku Dickinsona… ale bardzo słaby refren… a i instrumenty nie
popisują się tutaj zbytnio.
„Zulu Lulu” – jasny gwint – sam tytuł przyprawia mnie o mdłości…
radosny kawałek może nieco w stylu niektórych wybryków Aerosmith…
tekst kiepski… melodia przed refrenem… przypomina mi … Marylę
Rodowicz… do tego typowo rockowe zakrzyki… generalnie słaby utwór.
Wprawdzie rytmiczny i energetyczny, ale melodycznie pozostawia wiele do
życzenia.
Na koniec „No Lies” utwór dobry – po prostu, baz zachwytu, ale i o niebo lepszy od poprzedniego.
Intrygujący początek (czy jeszcze komuś kojarzy się z „Bring Your
Daughter”?)… trochę zbyt nachalnie powtarzany motyw przewodni… i
słabsza zwrotka… w sumie jednak nie taki podły kawałek.
Podsumujmy…10 utworów na płycie, w tym jeden cover. „Son of a gun”,
„Tattoed Millionaire”, „Born in 58” i „All the young Dudes”, zawsze będę
uważał za jedne z najlepszych utworów jakie zaśpiewał Bruce… dalej
uplasują się bardzo dobre „Hell on Wheels” i „Gypsy Road”, słabszy „No
lies”, a na koniec koszmarne wręcz „Dive, Dive Dive”, „Lickin The Gun” i
(o zgrozo!) „Zulu lulu”. Jeśli chodzi o ostatni z wymienionych
kawałków, to może nie łapię żartu… ale zamieszczenie go na płycie
zakrawa na takowy.
Zatem album, którego zawsze chętnie słucham, zawiera wyjątki, które
pomijam… w zasadzie nie rzutują one na ocenę końcową do tego stopnia
aby była negatywna… jednak mimo kilku rewelacyjnych utworów za „Zulu
Lulu” i „Dive (x3)” odejmuję po punkcie, a za „Lickin the gun”
połówkę…
7,5/10
Piotr Spyra