1. Brainwave 7:50
2. Heartleft 2:23
3. Dreamlack 9:44
4. Severance 10;47
5. Unsound Counterpart / Delusion Stigma 6:16
6. Turbid Mind And Season Madness 4:34
7. Darkroom 2:24
8. Sepia 10:33
Rok wydania: 2010
Wydawca: Dianoya
http://www.myspace.com/dianoya
Gdyby ktoś zadał mi pytanie: jakim jednym słowem opisałbym debiutancki
album formacji Dianoya – „Obscurity Divine” to bez jednej chwili namysłu
padłaby odpowiedź: „mrok”. Już dawno nie miałem w swoim odtwarzaczu
płyty, której słuchanie po zmroku jest niewskazane (w szczególności dla
nadciśnieniowców i osób słabych psychicznie 😉 ). „Obscurity Divine”
to kilkadziesiąt minut mroku, mroku i jeszcze raz mroku. Muzyka, którą
umieścił na srebrnym krążku mazowiecki kwintet to collage tego co
ciekawe w zespołach pokroju Riverside (mam nadzieję, że wybaczycie mi to
porównanie) i… My Dying Bride! Ci pierwsi, w muzyce Dianoya, to
pierwiastek melodyjno progresywny, ci drudzy to element, który opisuje
niesamowity klimat muzyki zespołu. Tak, mam słabość do brytyjskich
smutasów, ale to porównanie nasunęło mi się jako pierwsze. Te ciężkie
gitary, ten pozornie monotonny nastrój, to wszystko służy budowaniu
niesamowitej atmosfery z pogranicza snu, ale nie snu, w trakcie którego
chłopcom (i mężczyznom) mózg ukazuje ich erotyczne podboje, a
dziewczynki (i kobiety;-) ) są w nich księżniczkami, bizneswoman czy…
no dobra sex bombami, na widok których ślini się 99,9% męskiej
populacji. Nic z tych rzeczy, to sen z gatunku tych po których człowiek
budzi się spocony i ma obawy czy chce jeszcze zasnąć. Co jak co, ale
atmosfera tej płyty stanowi jej najmocniejszy atut. Od dźwięków
mrocznego „Brainwave”, w którym masywne brzmienie gitar wręcz
przytłacza partie wokalne po ostatni „Sepia”, z rewelacyjnym gitarowym
motywem na koniec, obcujemy z muzyką, która nie może się spodobać osobom
gustującym w ładnych i zwiewnych melodiach. Słuchałem tej płyty
kilkukrotnie i w zasadzie w ani jednym momencie nie dosłuchałem się w
tych dźwiękach nut, które mógłbym nazwać roptymistycznymi… Puśćcie
sobie upiorny wręcz wstęp do „Severance”, w którym słyszymy
monodeklamację – toż to horror w czystej postaci, do tego co jakiś czas
przerywany gitarowo perkusyjną kanonadą. W „Unsound Counterpart /
Delusion Stigma” włosy same staną wam dęba, przy grobowych rykach, które
wkomponowano tu w taki sposób, że kontrastują z delikatnym śpiewem. Na
„Obscurity Divine” znalazło się miejsce dla aż trzech utworów
instrumentalnych i każdy z nich można nazwać synonimem mroku i
ciemności. To bardzo gitarowa płyta, ale swoje miejsce mają również
instrumenty klawiszowe (kosmiczne odloty w „Dreamlack”), pojawia się
też kwartet smyczkowy (również „Dreamlack”).
Singiel, który parę miesięcy temu dotarł do redakcji nie zrobił na mnie
jakiegoś kolosalnego wrażenia, okazuje się jednak, że dopiero cała płyta
ma w sobie to „coś”. To nie jest album z gatunku tych, których można
posłuchać raz czy dwa razy. On wymaga od słuchacza czasu i odpowiedniego
zaangażowania, ale odwdzięcza się się czymś czemu warto poświęcić nieco
czasu. Bardzo mocna pozycja, może chwilami nieco nierówna, ale po takim
debiucie oczekuje się płyty numer dwa – tak więc panowie – czekam na
dwójkę i proszę tylko o jedno – dajcie tym razem ciekawszą okładkę. Ta
która zdobi „Obscurity Divine” może i jest na swój sposób oryginalna,
ale raczej mało przykuwająca uwagę, a to może czasem zaważyć o sukcesie
wydawnictwa (choć to niesprawiedliwe… ale tak jest)… Dianoya ma u
mnie duży kredyt zaufania…
7,5/10
Piotr Michalski