1. A Lucid Chaos
2. Race To Equilibrium
3. Nuevo Rumbo
4. The Misfit’s Swing
5. In Quest Of Sense
6. Otoi
7. Blurred Dreams
8. On The Edge
9. Our Last Gloomy Dance
10. One Step Higher
11. Blind Muse
12. In The Vortex
Rok Wydania:2020
Wydawca: Napalm Records
http://www.diabulusinmusica.com
Zwiedzając muzyczny świat warto czasem zajrzeć w miejsca, w których, jak
by się mogło wydawać, muzyka metalowa nie gra pierwszych skrzypiec.
Podczas moich muzycznych wojaży postanowiłem tym razem sprawdzić, jak
wygląda scena nazywana metalem symfonicznym (aka goth-metalem) w
słonecznej Hiszpanii. Mój wybór padł na stolicę prowincji Nawarra,
Pampelunę. Zapewne wiele osób uzna, że w tym miasteczku, które liczy
sobie około dwustu tysięcy mieszkańców nie ma nic innego prócz
Sanfermines (święta Gonitwy Byków), które skutecznie rozreklamował
niejaki Hemingway. Jak się okazuje, w Pamplonie jest jeszcze wiele
innych ciekawych rzeczy. Ci, którzy szukają uczty duchowej pielgrzymują
przez Nawarrę szlakiem El Camino do Santiago de Compostela. Natomiast
ci, którzy szukają uczty wzrokowej i smakowej bez wątpienia wybiorą
przechadzkę do monumentalnej Cytadeli leżącej niemal w samym sercu
miasta. Mogą przy okazji posmakować wybornych różowych i czerwonych win z
takich szczepów, jak Garnacha, Tempranillo czy Syrah. Niestety wina z
Nawarry nie należą do tych, z których zadowolona byłaby moja kieszeń,
dlatego też posmakuję muzycznego wina, jakim jest pochodząca właśnie z
Pampeluny grupa Diabulus In Musica. Obecnie jest to kwartet, w którym za
mikrofonem stoi Zuberoa Anzárez, klawisze obsługuje jej mąż, Gorka
Elso, struny gitar szarpie Alexey Kolygin, a za perkusją zasiada David
Carrica. Postała w 2005 roku grupa ma na swoim koncie pięć albumów oraz
jeden audiobook oparty na mitologii baskijskiej. Przełomowym momentem
dla grupy był jednak rok 2015 i wspólny koncert wraz z chórem Nawarry
oraz orkiestrą symfoniczną. Dzięki temu wydarzeniu zespól obrał
kierunek, który możemy usłyszeć na najnowszym albumie nazwanym „Euphonic
Entropy”. Pora odkorkować wreszcie ten album i posmakować dźwięków
sączących się z bodegi Diabulus In Musica.
Album otwiera krótkie intro w postaci różnych efektów klawiszowych. W
„Lucid chaos” pomiędzy ciekawymi partiami klawiszy a okołosmyczkowymi
efektami możemy odnaleźć pierwsze żeńskie wokalizy, które płynnie
przechodzą do „Race to equilibrium”. Tutaj od początku nie ma taryfy
ulgowej. Szybkie tempo idealnie współgra z ciężką i mocną gitarą. Głosu
wokalistki na szczęście nie da się porównać do innych wokalistek z nurtu
metalu symfonicznego, ponieważ ma ona swoją ciekawą barwę, a która
jeszcze pokaże, na co ją stać. Pośród gonitwy instrumentów, zarówno tych
elektrycznych, jak i orkiestralnych równie ciekawie wypadają
pompatyczne chórki w refrenie oraz growl, który wykonuje tu Gorka. To
wszystko jednak jest fundamentem pod drugą część kompozycji, w której
występuje prawdziwie metalowy chór i melodyjna Zuberoa. Pod koniec mamy
jeszcze powrót do tego, od czego zaczęliśmy numer, czyli ciężkiego riffu
połączonego ze znacznie szybciej grającą perkusją. Zaczęło się
ciekawie. Smakujmy więc dalej.
„Nuevo rumbo” rozpoczyna się od fantastycznej, ciężkiej i nisko
nastrojonej gitary. Wszystko to połączone z hiszpańskim tekstem. Nie ma w
tej kompozycji ani słowa po angielsku co sprawia, że słuchacz czym
prędzej szuka tekstu i próbuje go zrozumieć. Ja jednak wsłuchuję się w
znów w fenomenalne partie chóru, które spokojnie mógłby stworzyć
Christofer Johnsson z najlepszych orkiestrowych Therionowych lat. Jest
to kompozycja, która znów cieszy ucho świetną pracą perkusji i
dogrywającej jej gitary. Ależ tam się piekiełko rozgrywa w tle i te
klawisze brzmiące niczym Hammond. W międzyczasie mamy jeszcze jedną
growlową wstawkę, która nie razi uszu i jest doskonałym uzupełnieniem
całości.
Jednym z najbardziej zaskakujących mnie numerów na płycie jest
niewątpliwie „The Misfit’s swing”. Ogromne brawa dla zespołu za to, że
zdecydował się nie iść po linii najmniejszego oporu, jak większość kapel
z tego nurtu. A co takiego wymyślili? Otóż połączyli brzmienie
najczystszego metalu z nutami, które można usłyszeć w kabaretach czy
filmach przedwojennych. Wszystko jednak jest przepięknie wysmakowane.
Proszę zwrócić uwagę na tę niesamowita sekcję dętą w tle, ależ oni
swingują. Chórek zaś przypomina mi trochę partie napisane przez
Danny’ego Elfmana, nadwornego kompozytora muzyki do filmów Tima Burtona.
Żeby wszystko brzmiało jak należy, wokalistka też brzmi jak z minionej
epoki, jakby jej głos odtworzono z jakiejś starej płyty. Prosty pomysł, a
jakie to wszystko efektowne i przy okazji radosne.
„In quest of sense” jest powrotem do ciężkiego, metalowego grania na
poważnie. Nieźle brzmi tu z początku połamany riff gitary, power
metalowa galopada. Chwilę później już jednak robi się bardzo
nightwishowo za sprawą sopranowego śpiewu Zuberoi, która jednak w żaden
sposób nie próbuje być ani Tarją ani tym bardziej Floor. Takie
porównania mogą się pojawić, acz będzie to niesprawiedliwe dla każdej z
nich, ponieważ Hiszpanka ma zupełnie inną barwę zarówno sopranu, jak i
czystego śpiewu. Sama kompozycja zaś niezła, z ciekawą partią chórów. Tu
jednak cała konstrukcja oparta jest na ciężkim riffie gitary oraz
perkusji.
Na tym jakże interesującym albumie jest jeszcze jedna niespodzianka.
Pojawia się ona w kompozycji „Otoi”, wykonywanej po baskijsku. Pierwsze
skojarzenia biegną więc w kierunku jednego zespołu: Eluveitie. Ja jednak
słyszę również folkowo-poprockowy Nox z Węgier, głównie dlatego, że
śpiew zbliżony jest trochę do wokalu Szylvii Peter Szabo. Do tego
dogrywa chwytliwy flecik. Róznica jest jednak taka, że siłą rzeczy Nox
nie używał growlu, który jest tu obecny. Sama kompozycja bardzo ciekawa i
warta poznania, bo znów dzieje się w niej dużo dobrego. Jest momentami
skocznie, momentami podśpiewuje gdzieś delikatny chórek, a wszystko na
metalową nutę. Po raz kolejny wszystko jest na swoim miejscu, włącznie z
ciekawymi wokalizami. Całość zamyka przeszywająca gra instrumentów
smyczkowych. Pierwsza część albumu przebiegła bardzo smakowicie.
Numer siedem to „Blurred dreams”, które okazuje się być balladką z
nastrojowymi klawiszami i delikatnym głosem wokalistki. Jest to kolejny
numer, gdzie Zuberoa perfekcyjnie przemieszcza się wokalne po skali
operowej, aż do czystego śpiewu ozdabiając go z lekka arabeskowymi
smaczkami. Interesująco, pełen przejęcia brzmi tu także chór, a nad
wszystkim czuwa mocna, ale nastrojowa gitara.
„On the edge” to powrót do ciężkiego, metalowego grania, bardzo
zbliżonego na przykład do Amaranthe. Jest więc gonitwa gitary i szybka
jazda perkusji. Nie do końca jestem przekonany do linii melodycznej
wokalistki, lecz na szczęście z pomocą przychodzi znów świetna partia
chóru i growlu, która sprawia, że oba głosy zdają się ze sobą rozmawiać.
Mostek pomiędzy refrenem a zwrotką należy do wokalistki, która tu
pokusiła się o melodyjny fragment. Niedługo później chór robi już tylko
za pomysłowe tło dla wokaliz Gorkiego. Warto też zwrócić tutaj uwagę na
niesamowitą pracę stóp perkusji, która w połączeniu z gitarą daje kopa
niczym byk pędzący po pampeluńskim bruku, aż całe miasto trzęsie się
posadach.
„Our last gloomy dance” rozpoczyna się od werbla i fanfar – dętych oraz
chóralnych, a później jest przepięknie za sprawą smyków i ciężkiej
gitary. Niestety kolejne minuty to delikatny zgrzyt. Oto bowiem zespół
znów poeksperymentował i tym razem wziął na warsztat walczyki i
quasi-operetkową wokalizę. Tym razem jednak nie wyszło to oryginalnie,
lecz nijako i karykaturalnie. Całość próbuje ratować bardzo therionowo
brzmiący chór, ale niestety ta kompozycja nie przekonuje niczym, pomimo
jej pozornego bogactwa środków wyrazu.
„One step higher” to jeszcze jeden z tych ciężkich pędzących kawałków.
Co ciekawe Zuberoa śpiewa tu lekko i melodyjnie. Nie ma co prawda w jej
głosie metalowego zadzioru, ale jest fajny efekt multiplikacji wokalu.
Mamy tu także partię chóru, która jednak wydaje mi się zbędna. Cała
reszta brzmi całkiem nieźle dla ucha. Murowany hit koncertowej setlisty.
Przedostatnią na płycie jest kompozycja „Blind muse”, którą otwiera
perfekcyjna mocna perkusja, a wszystko spina chór. Ciekawym pomysłem
jest tu połączenie dość szybkiego śpiewu chóru i nieco wolniejszego
śpiewu wokalistki. Zresztą ma ona świetne pomysły na ubranie słów w
odpowiednia melodykę i ekspresję. Warto zwrócić uwagę na grę gitary,
zwłaszcza w momentach, gdzie podpina się ona do orkiestry, brzmiąc
doskonale i bardzo rytmicznie. Mamy tu także lekko folkowo-renesansowe
zwolnienie tempa, ale tylko po to, by znów uderzyć niesamowitą ścianą
dźwięków orkiestry i gitary. Ależ znów się kapitalnie dzieje w tym
numerze.
Na tym albumie jest tyle zaskakujących fragmentów, że zastanawiałem się
czym zespół zaskoczy na finał. „In the vortex” to przecudnej urody
wyciszenie za sprawą fantastycznej orkiestry. Robi się bardzo klasycznie
i niemal poważnie, a nad całością czuwa rewelacyjny wokal. Jest
pompatycznie, ale bez przesady. Śpiewaczka używa tu klasycznego rejestru
śpiewu, który nie brzmi to jak np. przerysowana wersja Lori Lewis. Znów
wszystko jest na swoim miejscu, włącznie z momentem, w którym
kompozycja skręca niemal w power metal. Na szczęście jednak zespół
zdecydował się na nieużywanie instrumentów kojarzących się z metalem i
dzięki temu końcówka brzmi jak wycięta z filmu o przygodach kapitana
Jacka Sparrowa, co absolutnie nie jest zarzutem.
W ten oto sposób kończy się moja przygoda z winem bodegi Diabulus In
Musica. Jest to solidne, w pełni doskonale wyprodukowane i klarowne
dzieło o nucie zarówno klasycznej, jak i metalowej. Wszystko to
zabarwione jest wyśmienitym śpiewem. Warto zasmakować tego albumu, bo
dzieje się na nim dużo. Zespół nie boi się nowych szlaków i podejmuje
ryzyko wchodzenia w miejsca rzadko odwiedzane przez inne zespoły
metalowe. Dlatego z pełną satysfakcją przyznaję „Euphonic Entropy”
odpowiednio wysoką ocenę.
8/10
Mariusz Fabin