1. A New Beginning
2. My Own
3. Embracing The Torture
4. For The Dead And Broken
5. Seven Years Alone
6. It’s Over
7. A Mind Insane
8. Crawl From The Dark
9. The Killer
10. I Am The Nothing
11. Shut It Down
12. As Bright As The Darkness
13. Sacrifice (Bonus Track)
Rok wydania: 2014
Wydawca: Nuclear Blast
https://www.facebook.com/Devilyouknowofficial
KILLSWITCH ENGAGE ma się dobrze, a ich ostatnia płyta bardzo przypadła
mi do gustu. Ale kiedy polubiłem zespół w jego szeregach mikrofon
dzierżył Howard Jones… Kiedy Dutkiewicz zwąchał się Leachem w ramach
TIMES OF GRACE, przyznam że poczułem pismo nosem. Jones niby opuścił
zespół z powodów zdrowotnych, ale oto pojawia się ponownie na scenie.
Najpierw gościnnie u WITHIN TEMPTATION, a teraz jako lider nowej
formacji – DEVIL YOU KNOW.
„The Beauty of Destruction” to właściwie debiut tzw. supergrupy.
Gitarzysta Franscesco Artusato (ALL SHALL PERISH) i perkusista John
Sankey (DEVOLVED/FEAR FACTORY), dopełniają podwaliny składu.
Muzyka zawarta na albumie nieco mnie zaskoczyła… nie jest bowiem tak
nowoczesna, ani metalcore’owa jak można było się spodziewać. Owszem, w
kategoriach melodyjnego death metalu, dalej mamy do czynienia z
produkcją naszych czasów. I powiem wam, że po pierwszym zdziwieniu,
płyta wgryza się z każdym kolejnym przesłuchaniem. Coraz większą uwagę
zwracamy w niej na melodie.
O ile podczas pierwszych przesłuchań album wydawał mi się ostrzejszy od
choćby macierzystych kapel członków, tak kolejne odsłuchy ujawniły jego
potencjał melodyczny. Już teraz jako mojego faworyta, wskażę bez wahania
„Seven Years Alone”, ale jeśli miałbym ich wymienić więcej, do
ulubionych dodałbym także kilka „rozpruwaczy”. Możliwe że takie
postrzeganie to wina / zasługa wyjątkowo charakternego początku albumu, a
również mocniejszych akcentów w postaci szalonego niemal blackowego „A
Mind Insane” czy bezkompromisowego choć cholernie motorycznego „The
Killer”. Możliwe jest również, że spodziewałem się schematycznych
kompozycji z większą dozą zwolnień w każdym. Całe szczęście, od
metalcore’owego schematu muzyka Devil You Know stroni.
Kawałki melodyjne przeplatają się w tymi ostrzejszymi w zdrowych
proporcjach, co również zapobiega znużeniu słuchacza, pierwsze takowe
syndromy zostaną kolejnymi dźwiękami wyplenione jak za sprawą mocnej
kawy. Moja jedyna uwaga, jest taka, że album (w wersji regularnej) nie
powinien kończyć się kawałkiem najbardziej klimatycznym. Ten bardziej
nadaje się na bonus… odstaje stylistycznie. Właściwego bonusa z winylu
nie słyszałem… nie znalazłem go też na Youtube, który przoduje
ostatnio w udostępnianiu takich kawałków… ale ja jestem cierpliwy…
Cholernie dobra płyta, polecę ją zatem wszystkim tym, którym gatunek
zaczyna się mierzić, ale również fanom melodyjnego grania z growlami.
Mając zaś na względzie, że mamy do czynienia z bardzo gitarową płytą,
nikomu nie powinno zabraknąć łojenia, ani solówek. Bardzo, ale to bardzo
udany debiut… Dla mnie bomba, może nawet większa niż „Disarm the
Descent”.
8/10
Piotr Spyra