01. Ghost Vessel: Adrift
02. Absent Foundation
03. Introspector
04. Deviant
05. Relics
06 .Death Drive
07. Into The Gyres
08. Ghost Vessel: Swerve
09. Of Imaginary Shipwrecks
10. Submerge
11. Ephemeral
Rok wydania: 2017
Wydawca: Lifeforce Records
https://www.facebook.com/despiteexile/
Do muzyki z okolic death/metalcore, podchodzę ze sporą rezerwą i częstym
brakiem zrozumienia. Wystarczająco dużo już słyszałem i widziałem (na
żywo też), by się do tego uprzedzić i wszelkiej maści metalcore’owych
wymysłów nie darzyć sympatią. Nierzadko to dla mnie po prostu bezmyślny
łomot. Efekt sporej ambicji twórców, przy jednoczesnym wysokim poziomie
frustracji i braku umiejętności realizacji własnych pomysłów, jeżeli się
takowe pojawią. Trudno mi w tej materii znaleźć coś naprawdę
interesującego.
Jednakże w przypadku „Relics” jest zgoła inaczej, co niezmiernie cieszy.
To album kwintetu z włoskiego Udine, sformowanego pod nazwą Despite
Exile w 2010 roku. Urzekł mnie już od pierwszego spojrzenia, bo to rzecz
całkiem gustownie wydana. Bardzo minimalistyczna oprawa graficzna tonie
w ciemnościach, ale z dominującej czerni wyłania się dbałość o detale.
Począwszy od okładki, przez proste portrety zespołu wykonane w tzw.
low-key, aż po miły dla oka krój czcionki. Schludnie, estetycznie i
ładnie. Z resztą, bez zbędnego rozpisywania się, w technice low-key,
przewaga ciemnych tonów, a nawet głębokiej czerni, pozwala pokazać i
uwydatnić posępny nastrój kadru z lekką dozą tajemniczości. Można rzec,
iż powyższe idealnie nadaje się również opisania zawartości muzycznej
niniejszego albumu. Zawartości, ponurej, niezwykle mocnej i przy
bliższym poznaniu całkiem interesującej.
Marynistyczny wątek przejawiający się na albumie, ma na szczęście
bardziej kasandryczny wydźwięk, aniżeli estetykę przaśnych i żałosnych
szant. Despite Exile mknie bowiem odważnie przez burzliwe odmęty
technicznego death metalu i deathcore’u, zahaczając jednocześnie o
łagodne i melodyjnych obszary.
„Relics” zaczyna się tradycyjnie: instrumentalne intro z odgłosem
skrzypiącego takielunku, o narastającej intensywności, w kulminacyjnym
momencie gładko przechodzi do energicznego uderzenia, które praktycznie
nie słabnie aż do końca płyty. Kompozycie płyną miarowo jedna za drugą, a
sama muzyka mimo, iż bardzo energiczna, nie sprawia wrażenia nachalnej.
W przeciwieństwie do tytułów utworów, aranżacje nie są żadnym bezładnym
dryfem ku mimowolnej destrukcji targanego chaosem zespołu. Ekipa z Udine
twardo trzyma się obranego kursu i wszystko jest jak należy. Nic się ze
sobą nie gryzie i brzmi klarownie.
Rozbudowane kompozycje, najeżone są riffami ostrymi jak zacinający
deszcz w sztormową pogodę, a intensywna praca perkusji doskonale
dopełnia dzieła gitarzystów. Słychać, że instrumentaliści radzą sobie
wyśmienicie. W agresywne momenty wplatają całkiem zmyślnie nienatarczywe
melodie, dzięki czemu „Relics” zdecydowanie zyskuje na wartości. Mimo
ferii i obfitości dźwięków, całość jest optymalnie skonstruowana i
wyważona, zaś odpowiednie porcje wspomnianych wcześniej łagodniejszych
zagrywek pozwalają zachować pewien balans między nadmierną dzikością a
minorową, ale przyjemną atmosferą.
Należy też wspomnieć o wokaliście, którego praca też nie pozostaje bez
znaczenia. Pan Jacopo Durisotti dwoi się i troi, odwalając kawał
solidnej roboty, a jego głos często odgrywa pierwszoplanową rolę.
Zespołowi z pewnością nie brak ani pomysłów, ani umiejętności do ich
realizacji. Aranżacje dalekie są od przesady, dziwnie łączonych ze sobą
elementów czy zbyt częstych i wymuszonych zmian tempa, od których
puchnie głowa.
„Relics” z pewnością należy docenić, bo to dobry, mocny album.
7,5/10
Robert Cisło