DEPARTURE – 2012 – Hitch a Ride

DeparturDeparture - 2012 - Hitch a Ridee - 2012 - Hitch a Ride

1. No Where To Go 5:14
2. You Don’t Need To This Anymore 3:39
3. Waiting For Rain To Come 4:46
4. Soldier Of Fortune 3:51
5. LuvSick 3:10
6. Roses 4:52
7. Travel Through Time 4:14
8. Fly 4:15
9. This Is My Time 4:16
10. Without You 3:47
11. Outside Looking In 3:31

Rok wydania: 2012
Wydawca: Escape Music
http://www.Escape-Music.com


Jednym z filarów grupy Departure, jest grający na płycie na gitarach i klawiszach, amerykański multi-instrumentalista Mike Walsh, mający spore doświadczenie w branży muzycznej. Przez lata współpracował z Markiem Thompsonem-Smithem (Praying Mantis), Deanem Fassano (Message) , miał przyjemność pracować również z grupą Bon Jovi. „Hitch a Ride”, jest czwartym albumem nagranym pod szyldem Departure. Jest to zarazem pierwszy album grupy, od czasów wydanego w 2003 „Corporate Wheel”. Na nowym krążku udziela się także nowy wokalista, którym został Andi Kravljaca, wcześniej udzielający się w powerowym Silent Call. Skład zespołu dopełniają: Duey Ribestello (Perkusja), Ryan Walsh (bas).

Deaprture nagrali warsztatowo bardzo dobry album, fajnie brzmi, ma mnóstwu smacznych wątków klawiszy i przepysznych gitarowych solówek. W kwestii muzycznej jest jednak jak na mój gust, za bardzo wygładzony, nazbyt „zamerykanizowany”, za sowicie podlany aor-owym lukrem. Idealnie odzwierciedla to okładka: muzyczny balon poszybowałby znacznie wyżej, ale uniemożliwiają mu to ramy pałacowej budowli, urządzonej w takim a nie innym stylu. Płyta składa się z 11-tu niedługich, w większości żywych kompozycji, ale znalazły się tutaj również bardziej balladowe: „Roses”, „Fly” i „Without You”. Osobiście najbardziej przypadła mi jednak do gustu kompozycja nr 2, wszakże nie najdłuższa (3:39), ale posiadająca najdłuższy tytuł: „You Don”t Need To This Anymore”, dosyć bogata w kwestii muzycznej a zarazem bardzo przebojowa. Kiedy dostawałem album do recenzji, zarekomendowano mi go jako ciekawy, ze względu na muzyczne skojarzenia z grupą Yes oraz Kansas, co przyjąłem z dużym entuzjazmem… No cóż, jeśli już na upartego miałbym go w tym kierunku kojarzyć, to byłby to Yes z okresu „Open You Eyes”, jeśli Kansas, to ten z okresu płyty „Power”. Bardziej, jednak materiał ten, skojarzył mi się z supergrupą Asia, a chyba jeszcze bardziej z wczesnym UFO, może odrobinę Scorpions, a nie pokusiłbym się nawet o pewne analogie z grupą TOTO.

Ot przyjemna muzyczka, jako podkład do wiosennego, bądź letniego grilla, nie absorbującą do tego stopnia, aby sprawić, że zastygając z wrażenia w bezruchu, zamienimy nasze przepyszne, pachnące steki w węgiel. Z pewnością nie stanie się jedną, z tych płyt, po które będę sięgał bardzo często, chyba że przyjdzie mi częściej grillować 😉

6,5/10

Marek Toma

Dodaj komentarz