1. Women
2. Rocket
3. Animal
4. Love Bites
5. Pour Some Sugar on Me
6. Armageddon It
7. Gods of War
8. Don’t Shoot Shotgun
9. Run Riot
10. Hysteria
11. Excitable
12. Love and Affection
Rok wydania: 1987
Wydawca: Mercury Records/Phonogram Records
http://www.defleppard.com
Są takie płyty, do których zawsze wracam z niezwykłym sentymentem.
„Hysteria”, Def Leppard to bez najmniejszego cienia wątpliwości jeden z
tych albumów, które spowodowały, iż w czasach, gdy królował Modern
Talking, mnie wówczas dziewięciolatka zaintrygowało bardziej gitarowe,
rockowe granie. Pamiętam, gdy z wypiekami na twarzy kupowałem na targu
kasety właśnie Def Leppard, Scorpions czy Bon Jovi, gdy w stacjach
radiowych były nadawane audycje, w trakcie których można było nagrywać
całe płyty (tak, tak, to były super czasy, a w dobie wszędobylskiego
obecnie, Internetu i mp3, wydają się wręcz śmieszne), gdy od kuzyna,
który posiadał przeogromną ilość kaset przegrywałem Queensryche czy
Marillion (Darek vel Staruch pozdrowienia)… No dobra dość tych
wspomnień, czas by napisać kilka słów o głównym bohaterze tej recenzji,
czyli albumie „Hysteria”.
Czwarty w dyskografii krążek Brytyjczyków ukazał się po trwającej niemal
cztery lata przerwie wydawniczej, i trzeba przyznać, że mając w pamięci
sukces „Pyromanii”, przed zespołem stało nie lada wyzwanie. „Hysteria”
nie jest już tak zadziorna jak swoja poprzedniczka, jest bardziej
wymuskana, chwilami wręcz popowa (choć biorąc pod uwagę co prezentuje
zespół obecnie to tutaj i tak ilość popu jest śladowa). Po dziś dzień,
ten krążek to dla mnie cztery utwory genialne i osiem wyśmienitych,
pozostałych kompozycji. Które piosenki wchodzą w skład mojej czwórki?
Otwierające krążek „Women”, niezwykle przebojowe i melodyjne, ze
świetnymi gitarami, które po nieco radiowo/popowej zwrotce raczy nas
mocnym refrenem. Drugim utworem jest następne w kolejności „Rocket”. To
jeden z tych utworów, których mógłbym słuchać bez przerwy i bez
znudzenia. Świetna wpadająca w ucho melodia i ten perkusyjnyo-gitarowy
przerywnik pod koniec trwania. Po prostu cudo – uwielbiałem, ten utwór
uwielbiam i zawsze będę go uwielbiał!! Jak dla mnie to najlepsza
kompozycja jaką Def Leppard kiedykolwiek nagrał. Trzeci (w kolejności
występowania na albumie) to przecudna ballada „Love Bites”. Ech, aż się
łezka w oku kręci, jakie kiedyś ballady królowały na dyskotekach i
rozgłośniach radiowych. Pełna emocji, delikatna i mocna jednocześnie,
rzecz to niezwykle udana. Czwartym majstersztykiem „Hysterii” jest
„Gods of War”. Już intrygujący początek, z wojskowymi okrzykami w tle
zwiastuje utwór nietuzinkowy. Następnie wyraźna, rytmiczna zwrotka z
przyjemnymi partiami gitar w tle i niepozwalający się zapomnieć refren,
do tego to zakończenie, w trakcie, którego ciarki są obowiązkowe.
Pozostałe osiem kompozycji, wchodzących w skład albumu, to zagrany z
polotem rock, którego słucha się wyśmienicie a w samochodzie wręcz
rewelacyjnie. Z resztą, co Wam będę mówił, nie wierzę, że może znaleźć
cię wśród Was ktoś, kto nigdy nie słyszał tego krążka.
Jak ten czas leci, to już tyle lat minęło od czasu gdy „Hysteria”
podbijała świat i wyrabiała sobie miejsce w historii rocka. Niestety,
jak się potem okazało, to był ostatni album, z Stevem Clarkiem w roli
gitarzysty. Nie poradził on sobie ze swoimi uzależnieniami i opuścił
ziemski padół w sposób niegodny tak wspaniałego muzyka.
9/10
Piotr Michalski