Płyta miesiąca – kwiecień 2017
1. Time for Bedlam
2. Hip Boots
3. All I’ve Got Is You
4. One Night In Vegas
5. Get Me Outta Here
6. The Surprising
7. Johnny’s Band
8. On Top Of The World
9. Birds Of Prey
10. Roadhouse Blues
Rok Wydania: 2017
Wydawca: earMusic
http://www.deeppurple.com
Nie jest to najlepsza pozycja w bogatej dyskografii Deep Purple, ale
jeżeli faktycznie miałaby okazać się pożegnaniem legendy z muzycznym
biznesem, to weterani kończą z klasą. Takie utwory jak „The Surprising”
pokazują, że wciąż jeszcze stać ich na wiele… „inFinite” jest jak
bombonierka: pełen różnych smaków. Sporo typowej „purpury”, ale nie brak
także eksperymentów, puszczania „oczka’ do słuchaczy. Generalnie: pewne
minusy, nie są w stanie przysłonić plusów 😉
Robert Dłucik
Wiele znaków na niebie i ziemi wskazuje, iż nieuchronnie zbliża się
koniec Purpury w muzyce. Od pewnego czasu setlista koncertowa niewiele
się zmienia, a albumy studyjne coraz słabsze. Z dużą ciekawością
oczekiwałem tego albumu i muszę przyznać iż Deep Purple potrafi jeszcze
zaskoczyć. Niewątpliwie jest to album Ian Paice’a,ale co ważne w utworze
„Suprising” cała grupa potrafi się wznieść na wyżyny swoich możliwości.
Czasem żal,że producent psuje kompozycje ale i tak to jest najlepszy
album od czasów „Purpendicular”
Mariusz Fabin
Już poprzednia płyta (co by nie mówić) dinozaurów z Deep Purple, krążek
„Now What?!” bardzo przypadła mi do gustu. OK, to już inne Deep Purple,
mniej zadziorne, bardziej stonowane, ale to wciąż żywa legenda, która
potrafi pokazać, ze wciąż ma coś do powiedzenia. Nie inaczej jest z
nowym wydawnictwem „inFinite”. Znalazło się tu wszystko co
charakterystyczne dla tego zespołu, są więc fragmenty nastrojowe ale i
mocniejsze, hard rockowe, że o bluesujących nie wspomnę. Panowie nagrali
kolejny solidny album, bez wyraźnych wzlotów, ale i bez upadków,
nagrali płytę, której po prostu wybornie się słucha i żal serce ściska,
ze może być ta ostatnią… choć już przy okazji poprzedniczki chyba też
tak mówili… 😉
Piotr Michalski
Już pierwszy kawałek na płycie „Time of Bedlam”, jak u Hitchcocka, jest
prawdziwym trzęsieniem ziemi, a potem dopiero się dzieje. Znalazło się
tutaj miejsce na odrobinę bluesa („Roadhouse Blues”), a nawet rock and
rolla („One Night In Vegas”) – nawiązując do korzeni. Jest i potężna a
dawka siarczystego hard rocka z porywającymi partiami klawiszy i gitary,
ale jest i pewna nostalgia („The Surprising”). Aż miło posłuchać
solówek Stevea Morsa, chociażby w „All I Got Is You” i zawrotnych
Hammondów Dona Aireya. Moim ulubionym albumem nowożytnych Purpli, na ten
moment, wciąż pozostawał ten pierwszy, z Morsem w składzie –
„Purpendicular”, teraz mogę śmiało postawić obok niego „Infinite”. Mam
nadzieję, że jednak nie będzie tym ostatnim.
Marek Toma