DEE SNIDER – 2016 – We Are the Ones

DEE SNIDER - 2016 - We Are the Ones

01. We Are The Ones
02. Over Again
03. Close To You
04. Rule The World
05. We’re Not Gonna Take It
06. Crazy For Nothing
07. Believe
08. Head Like A Hole
09. Superhero
10. So What

Rok wydania: 2016
Wydawca: Ear Music
http://deesnider.com/


Każdy sympatyk rockowego grania zna przeboje „I wanna rock” czy „We’re not gonna take it”. Wielu posiada składaki z tymi utworami, a już na pewno kojarzy kontrowersyjny nawet jak na czasy lat 80-tych image frontmana Twisted Sister – Dee Snidera. Rodzima grupa wokalisty przechodzi właśnie na emeryturę… a zbiega się to z publikacją kolejnej jego solowej płyty.

Sięgałem po tę pozycję bez wygórowanych oczekiwań, ale połechtany występem Snidera w Avantasii spodziewałem się pewnego minimum. Album „We are the ones” zaskoczył mnie pozytywnie. Płytę określiłbym jako skrzyżowanie nowoczesnego punkrockowego (takiego „Believe” nie powstydziliby się BLINK 182) brzmienia z klimatami Kiss, Alice’a Coopera, czy właśnie Twisted Sister. Nie ma na tej płycie utworu, który by mi się nie podobał. Jest ogień, kupa niezłych melodii, a nawet przemyconych ambitnych patentów (orkiestracje w tle), czy też akcentów elektronicznych. I tak naprawdę najgorszy w tym zestawieniu jest rewitalizowany klasyk – „We’re not gonna take it” odegrany akustycznie. Ja wiem że bez tego autocoveru – płyta trwałaby zaledwie pół godziny z małym okładem, ale… ten utwór burzy mi postrzeganie całości jako nowoczesnej płyty rockowej, pełnej werwy. Jako zwolnienie klimatu swobodnie wystarczyłby przestrzenny „We rule the world”. Jeśli chodzi o odstępstwa od pewnego poziomu, na uwagę zdecydowanie zasługuje bardzo elektroniczny kawałek ósmy. Dwa wspomniane wyjątki z jednej strony pasują do reszty jak świni siodło, ale wprowadzają nieco odmiany, a może i więcej świeżości. Zresztą „Head like a hole” mimo że bardzo (sic!) dyskotekowy, to chyba najostrzejszy utwór na płycie. Kontynuując ten wątek przyznać trzeba że następujący po nim „Superhero” bardziej przypomina produkcje 30 seconds to mars niż jakąkolwiek grupę z lat 80-tych (chóry w kawałku wieńczącym album „So what” sprawiają zresztą podobne wrażenie), ale ponownie mi to nie przeszkadza.

Może i płyta jest trochę niespójna, ale mimo że oscyluje między hard/punk rockiem a bardziej nowoczesnymi formami – wspólnym mianownikiem jest próba zaistnienia wokalisty w realiach obecnego rynku muzycznego. Co może być powodem do krytyki, ale czy to nie lepsze niż ciągłe granie starych kawałków?
Album dobrze sprawdza się na słuchawkach, ale i jako tło… w domu czy w trasie. Nastraja optymistycznie… i może nie jest ostry jak niektóre kawałki Twisted Sister (produkcja jest nieco mainstreamowa) – ale mnie kupił. Dee Snider solo może nie porwie zatwardziałych fanów jego rodzimej formacji (w stanie spoczynku), ale każdemu ceniącemu porywające rockowe (może też radiowe) granie ta pozycja powinna przypaść do gustu.
W Stanach pewnie zrobi furorę.

7/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz