DEATH – 1988 – Leprosy

Death - Leprosy

1. Leprosy
2. Born Dead
3. Forgotten Past
4. Left to Die
5. Pull the Plug
6. Open Casket
7. Primitive Ways
8. Choke on It

Rok wydania: 1988
Wydawca: Combat/Relapse
https://www.facebook.com/DeathOfficial


W związku z niedawną 19. rocznicą śmierci Chucka Schuldinera postanowiłem przypomnieć album, od którego sam zacząłem przygodę z muzyką ojca chrzestnego death metalu i jego zespołu Death.

„Leprosy” powszechnie jest uważane za ogromny skok jakościowy w porównaniu do debiutanckiego „Scream Bloody Gore”, z czym trudno się nie zgodzić, bowiem pierwszy album grupy z Altamonte Springs brzmieniowo nie różni się jakoś bardzo od demówek, których przed jego premierą ukazało się całe mnóstwo. Co zatem sprawiło, że w przeciągu niecałego roku dzielącego premiery obu tych albumów Chuck nadrobił zaległości i wydał płytę o wiele lepiej odzwierciedlającą jego geniusz?

Wg mnie wpływ na poprawę brzmienia na „Leprosy” poza samym liderem grupy kluczowy wpływ miały jeszcze dwie osoby. Pierwszą był Frederick DeLillo, bardziej znany jako Rick Rozz, współzałożyciel grupy, który po kilkuletniej nieobecności powrócił do łask. Współtworzył on 5 z 8 zawartych na albumie utworów, zaś kolejny, „Primitive Ways”, to jego kompozycja autorska, będąca jedynym numerem w repertuarze Death skomponowanym bez udziału Schuldinera (warto tu przypomnieć, że na wszystkich płytach poza tą i „Spiritual Healing” znajdują się utwory jego wyłącznego autorstwa), o czym, niestety, nie wspomina książeczka znajdującej się obecnie w powszechnej sprzedaży reedycji albumu z 2014 roku. Rozz także przyprowadził ze sobą dwóch członków swojego zespołu Massacre, perkusistę Billa Andrewsa i basistę Terry’ego Butlera (nie mylić z Geezerem Butlerem z Black Sabbath, którego prawdziwe imię to również Terry). Drugi z nich co prawda nie zagrał na albumie, ale obaj zostali u boku Schuldinera nawet dłużej niż sam Rozz, a po kilkunastu miesiącach wywinęli Chuckowi bardzo słaby numer (temat na osobny artykuł). Drugim człowiekiem, który bez wątpienia pomógł ukształtować „Leprosy” był zaczynający wówczas swoją karierę w branży słynny później, mający w swoim dossier takie albumy jak „Slowly We Rot” Obituary czy „Beneath The Remains” Sepultury producent Scott Burns, pełniący przy tej płycie rolę inżyniera dźwięku. Za pierwszą próbkę jego możliwości za konsoletą uznaje się właśnie „Leprosy”.

Pewne elementy brzmienia Death pozostały jednak niezmienne. Wystarczy porównać rozpoczynający omawianą płytę utwór tytułowy do pierwszego w kolejności na jedynce „Infernal Death”. Początkowe potężne akordy, narastająca złowieszcza rozbiegówka, a potem już tylko szaleńcza jazda na najwyższych obrotach. Są na tym albumie momenty, które jednoznacznie przypominają, że mamy do czynienia z tym samym zespołem co na jedynce, ale w nowszej, o wiele bardzie profesjonalnej odsłonie. Warto tu przypomnieć, że na „Scream Bloody Gore” Schuldiner musiał niemal wszystko nagrywać samodzielnie, jedynie perkusję powierzając Chrisowi Reifertowi, który chwilę później opuścił go by założyć Autopsy. Na „Leprosy” gitarowa współpraca dwóch założycieli grupy jest kluczową składową decydującą o jakości tej płyty i rodzącym się geniuszu Schuldinera, który swoje apogeum przeżył na „Human”.

Najlepszym i najpopularniejszym numerem z płyty jest „Pull the Plug”. Wielowątkowy utwór pełen genialnych riffów i nieoczekiwanych zmian tempa to moim zdaniem pierwsza w karierze „wizytówka” Schuldinera. Również tekst traktujący o eutanazji wyróżnia Death na tle innych death metalowych kapel tamtego okresu, których liryki standardowo traktowały o piekle, demonach, ciemnych mocach i różnego rodzaju obrzydlistwach. Stanowi to kolejną różnicę pomiędzy dwoma pierwszymi płytami grupy, bowiem warstwa liryczna „Scream Bloody Gore” również została osadzona w opisanej powyżej estetyce.

„Leprosy” poznałem na tyle późno w swoim życiu, że nie darzę tego albumu aż tak wielkim sentymentem i umiem spojrzeć na niego krytycznie. Mimo wspomnianego ogromnego skoku jakościowego, złota era w muzyce Death miała dopiero nadejść. Zarazem jednak cieszę się, że zacząłem swoją przygodę właśnie od tej płyty. Myślę, że dzięki temu zrozumiałem fenomen Chucka Schuldinera i doceniłem ciężką drogę, którą przebył, ponieważ pozostałe pozycje w dyskografii grupy, im są starsze tym bardziej mnie odrzucają, natomiast kolejne płyty coraz lepiej oddają dojrzałość muzyczną lidera Death. Z kolei samo „Leprosy” nie jest ani niedopracowane, ani przesadnie rozbuchane. Jest albumem godnym polecenia dla każdego, kto chciałby wejść do świata metalu ekstremalnego nie wiedząc od czego zacząć, ażeby się przedwcześnie nie zniechęcić.

7/10

Patryk Pawelec

Dodaj komentarz