1. Anywhere Out of the World (5:08)
2. Windfall (3:30)
3. In the Wake of Adversity (4:14)
4. Xavier (6:16)
5. Dawn of the Iconoclast (2:06)
6. Cantara (5:58)
7. Summoning of the Muse (4:55)
8. Persephone (the Gathering of Flowers) (6:36)
Rok wydania: 1987
wydawca: 4AD
http://www.myspace.com/deadcandance
Tragedie małe i duże, prywatne i zbiorowe, praktycznie nie ma dnia aby
nie dotknęła kogoś jakaś tragedia. Taka tragedia dotknęła właśnie nas
wszystkich, wszystkich Polaków…
Portale internetowe przybrały ciemne odcienie szarości i czerni, na
każdym kroku widnieją emblematy czarnych wstążek wyrażające uczucie
smutku i żalu…
Po jaką muzykę sięgnąć aby ten smutek podkreślić? Z pewnością znalazło
by się wiele takich płyt, jedną z nich jest bez wątpienia „Within The
Realm Of A Dying Sun” Dead Can Dance.
Mroczna okładka w barwach żałobnej czerni z tajemniczą postacią
kojarzącą się ze śmiercią na tle cmentarnego grobowca… i mroczna,
natchniona ale zarazem niezwykle piękna muzyka. Od pierwszych taktów
„Anywhere Out of the World” wydobywa się klimat smutku i zadumy, który
potęguje wyłaniający się jakby zza światów śpiew Brendana Perry. W
następnej kompozycji „Windfall” tempo zwalnia wręcz jakby zamiera w
bezruchu a nad głowami przesuwa się muzyczna chmura smutku. Słychać
wszechogarniające, kapiące deszczem klawiszowe tła. Niesamowita aura
kreowana przez genialny duet Brendana Perry i Lisy Gerrard wręcz
hipnotyzuje. Mrok, smutek, zaduma przeciska się przez każdy kolejny
utwór, przez każdą muzyczną frazę powodując podskórne ciarki nie
mniejsze od tych jakie towarzyszą człowiekowi podczas zetknięcia się ze
śmiercią. Nie sposób nie zwrócić uwagi na „Dawn of the Iconoglast”,
najkrótszej a zarazem chyba najbardziej przejmującej kompozycji:
Rozpoczyna się jakby odgłosem trąb jerychońskich ogłaszających początek
apokalipsy. Mrok nie ustępuje ani na chwile, aż do momentu kiedy nie
zabrzmi niesamowity śpiew Lisy Gerard sprawiając wrażenie że otwierają
się przed nami wrota niebios. Ogromne wrażenie robi również kompozycja
„Summoning of the Muse”, niesamowity nastrój potęguje tutaj wszechobecny
dźwięk kościelnych dzwonów. Album wieńczy równie smutna jak i piękna –
„Persephone (the Gathering of Flowers)”.
W 1987 roku, kiedy ta powstała z mroku płyta ujrzała światło dzienne,
byłem jeszcze nastolatkiem. Pamiętam pewne zdarzenie z tamtego okresu.
Kiedyś podczas jakiegoś prywatnego życiowego zawodu odwiedził mnie mój
przyjaciel. Wiedział o problemie, który mnie dręczył. W moim pokoju
sączyła się wtedy muzyka z tej właśnie płyty. Serdeczny przyjaciel
wyłączył wtedy mojego zasłużonego Kasprzaka stukając się palcem po
czole…
Miał racje, siła oddziaływanie tej muzyki jest ogromna, potęguje poczucie smutku do granic możliwości.
Dzisiaj słuchając tej płyty, znowu pogłębiam poczucie smutku, tym razem
smutku który spadła na nas wszystkich jako naród. Śmierć zatańczyła
bowiem nad grobami zamordowanych przez NKWD polskich Oficerów po raz
kolejny zabierając ze sobą wielu wybitnych ludzi: polityków, oficerów,
duchownych…
Dla mnie smutek jest tym większy, że to tragiczne wydarzenie zbiegło się ze śmiercią bardzo bliskiej mi osoby…
Jest to jeden z tych albumów, które zostają w człowieku na zawsze,
słucham go niezwykle rzadko ale jest zawsze gdzieś pod ręka, jak czarny
żałobny garnitur który przyjdzie mi jutro założyć…
Marek Toma