Out
1. Cruz Quebrada (2:28)
2. Fish Dissected (5:45)
3. Where It Hurts Most (3:38)
4. Shipwreck (8:26)
5. Whalebone (8:07)
6. Over The Cliff (1:36)
7. Thyme (15:24)
In
8. The River (25:36)
– The Mummy (1:04)
– The Single-Most Expensive Kiss In History (3:59)
– Headlong (2:09)
– I Abraham (4:33)
– Ghost (1:49)
– Severance & Down Falls (4:53)
– Indian White (5:02)
– Onward (2:05)
Rok wydania: 2016
Wydawca: Progressive Promotion Records
https://www.facebook.com/daymoon.music/
Portugalia raczej nie kojarzy się nam z muzyką progresywną. Okazuje się,
że nawet w południowej części Półwyspu Iberyjskiego (dokładnie w
miejscowości Sintra), można znaleźć szlachetne progresywne dźwięki.
Właśnie za sprawą formacji Daymoon. Genezę tego zespołu należałoby
szukać w powstałej 30 lat temu formacji Dead Landscape. Zespół
praktycznie się rozpadł, ale jego członkowie i główny kompozytor
(niemiecki multiinstrumentalista i wokalista Fred Lessing) kontynuowali
pisanie muzyki. Pierwszy oficjalny album Daymoon – „All Tomorrows”
ukazał się jednak dopiero w 2011 roku. Dwa lata później wydali kolejny –
„Fabic Of Space Divine”, a w tym roku zaszczycili nas płytą „Cruz
Quebrada”.
Czarna ponura okładka, oraz sam tytuł „Cruz Quebrada” (złamany krzyż),
nie wróży radosnych, wakacyjnych dźwięków. W rzeczy samej, jest to
składający się z dwóch części koncept album. Powstał na skutek bardzo
osobistych przeżyć autora (Freda Lessinga). Pierwsza część (Out) dotyczy
cierpienia, walki z rakiem i śmierci żony artysty. Część druga (In),
opowiada o trudnym powrocie do normalności i próbie ułożenia sobie na
nowo życia, u boku nowej partnerki.
Muzyka również nie należy tutaj do najłatwiejszych w odbiorze, ale
posiada ogromne pokłady pewnej wrażliwości muzycznej. Można więc z dużą
przyjemnością eksplorować te pokłady i delektować się, ich smakiem.
Jeżeli chodzi o muzyczną szufladkę – crossover prog, chyba idealnie
określa muzyczny styl zespołu. Można się tutaj doszukać wielu wpływów od
bardziej klasycznych (King Crimson, UK, Jethro Tull, Pink Floyd,), po
te bardziej współczesne (The Legendary Pink Dots, Beardfish, Discipline
Kingbathmat, Manning…).
Tradycyjne rockowe instrumentarium często ubogacają interesujące partie
takich instrumentów jak: flet, klarnet, trąbka, drewniane instrumenty
dęte, skrzypce, altówka, harfa, czy amerykański ksylofon. Muzykę często
przeplatają narracje. Pierwsza cześć albumu, pod tym względem jest
zdecydowanie bardziej bogata. Gitarowe solówki, którymi raczy nas od
czasu do czasu Fred Lessing, mogą się podobać. Największe wrażenie robi
chyba ostatni fragment pierwszej części – 15 minutowy „The River”.
Rozpoczyna się bardzo spokojnie (delikatny wokal, na tle gitary
akustycznej). Muzyka rozwija się bardzo powoli, ascetycznie, aż do
niezwykle ekspresyjnej kulminacji w końcówce. Druga część albumu – 25
minutowe „In”, jest zdecydowanie bardziej spokojna, mniej zagmatwane
muzycznie.
Nie jest to z pewnością muzyka idealna na letnie beztroskie wieczory.
Trudna tematyka i muzyka, wymagająca wnikliwej uwagi. Mimo wszystko
warto, bez względu na wakacyjną porę.
8/10
Marek Toma