1. Masquerade 12:32
2. Chambermaid 8:53
3. Storming The Castle 5:29
4. Blue Rain 7:44
5. Frozen In Time 14:37
6. Summer’s End 8:00
7. Dark Waters 5:12
Rok wydania: 2010
Wydawca: ProgRock
http://www.myspace.com/davidminasianmusic
Stęskniony za camelowymi dźwiękami zachwycałem się już w tym roku płytą
holenderskiej grupy Odyssice przemierzającej podobne muzyczne ścieżki,
którymi od lat stąpa sędziwy wielbłąd. Napisałem wówczas, że: „miłośników
grupy Camel, zelektryzowała ostatnio informacja, iż borykający się z
poważną chorobą Andy Latimer po udanym przeszczepie szpiku kostnego
wraca do zdrowia. Możliwe że już w krotce zaowocuje to nową porcją
muzyki w jego wykonaniu…” No i dziękując Bogu doczekaliśmy się.
Co prawda płyta, którą mam przyjemność recenzować nie jest autorskim
dziełem Latimera ale ma z jego osobą wiele wspólnego. David Minasian
jest bowiem człowiekiem, który jest nie tylko muzykiem,
multiinstrumentalistą ale przede wszystkim producentem i reżyserem wielu
DVD Camel („Coming Of Age”, „Curriculum Vitae” czy „Moondances”) To
właśnie Latimer przekonywał Minasiana aby nagrał swój własny album. I to
właśnie na tym albumie można się ucieszyć pierwszymi po powrocie do
zdrowia dźwiękami łkającej gitary Latimeria, jak i usłyszeć jego głos
(mimo, że tylko w jednym, rozpoczynającym ten album utworze
„Masquerade”, ale jakże to optymistycznie rokuje na przyszłość!).
David Minasian na swojej płycie jest odpowiedzialny za większość
instrumentarium (keyboards, grand piano, mellotron, harpsichord, moog,
pipe organ, organ, cello, violin, oboe, flute, recorder, clarinet,
french horn, cornet, dulcimer, sitar, acoustic 12 string guitar,
classical guitar, bass, drums, percussion) oraz zaśpiewał. Na gitarze
elektrycznej zgrał jego syn Justin Minasian. Gitara młodego Minasiana
niestety nie dorównuje gitarze Latimera, za piękno i klimat tej płyty
odpowiedzialne są głownie klawisze Minasiana seniora.
Bez wątpienia pierwszy utwór będzie postrzegany jako meritum tego
albumu. Muzyczna obecność Andy Latimera bardzo go ubogaciła. Kiedy
rozbrzmiewa jego niepowtarzalna gitara po prostu łezka kręci się w oku, a
kiedy wreszcie w końcówce słychać jego głos, człowiek czuje się jakby
usłyszał przyjaciela, który nagle powrócił z dalekiej podróży. Zdaję
sobie sprawę, że obecność Latimera na płycie będzie czynnikiem
sprawczym, który skłoni wielu do jej zakupu, ale wierzcie mi, płyta sama
w sobie warta jest aby po nią sięgnąć. Nie tylko pierwszy utwór, ale
całość przepełniona jest camelową aurą. Jedynym minusem tego
wydawnictwa, który niestety od razu rzuca się w oczy to nieziemsko
kiczowata okładka, ale najważniejsza jest przecież muzyka. Wydaje mi
się, że muzycznie płyta bliska jest dokonaniom innego
multiinstrumentalisty czerpiącego bogato z camelowych inspiracji, a
którego przyznam się niezmiernie lubię, chodzi o ukraińskiego muzyka
Antonyego Kalugina (Hoggwash, Sunchild). Jeżeli natomiast chodzi o barwę
głosu Davida Minasiana bardzo kojarzy mi się z manierą wokalną Phideux
Xaviera, a to również duży pozytyw.
Płyta powinna ucieszyć wszystkich niepoprawnych romantyków noszących na
plecach muzyczny garb, swoisty bagaż składający się z zamiłowania do
ciepłych, natchnionych progresywnych dźwięków.
No i jeszcze jedno. Wielkie dzięki osobie, która skłoniła mnie do tego abym po tą płytę sięgnął. 🙂
8,5/10
Marek Toma