01. Gnom
02. Time
03. City Will
04. Owl
05. Colours
06. Nowhere
07. Locust
Rok wydania: 2019
Wydawca: Cardio Records
https://dasmoon.pl/
Swoim ostatnim albumem studyjnym, „Dead”, Das Moon zawiesił sobie
poprzeczkę bardzo wysoko. Po zakończeniu promocji tamtej płyty
warszawskie trio zrobiło sobie przerwę od koncertowania by na przełomie
marca i kwietnia bieżącego roku powrócić na scenę w pełnej krasie. Do
sprzedaży trafił właśnie dokumentujący ostatnią trasę koncertowy album
„RMX Live”.
Przyznam szczerze, że byłem bardzo ciekawy tego wydawnictwa, odkąd tylko
zobaczyłem jego zapowiedź. Każdemu koncertowi grupy na którym byłem
towarzyszył bowiem wyjątkowy rodzaj magii. Sięgając po tę płytę
spodziewałem się, że przynajmniej w jakimś tam procencie ów niesamowity
klimat został na niej uchwycony. Czy istotnie tak jest? Cóż, i tak i
nie.
Wiadomo, że nagrania koncertowe zawsze mierzy się inną miarą niż
studyjne. Dla mnie głównym kryterium przy ocenianiu płyt live zawsze
jest to, czy dany album odzwierciedla muzyczne możliwości danego artysty
podczas występów na żywo, czy też nie. Słuchając takiej płyty odbiorca
powinien móc sobie wyobrazić atmosferę panującą podczas koncertu. Gdybym
osobiście nie doświadczył muzyki Das Moon na żywo, to przy pomocy
omawianego albumu niestety nie mógłbym sobie wyobrazić jak wyglądają
koncerty grupy albo nawet gorzej – mógłbym sobie o nich wyrobić
przekonanie błędne. Czemu? Ano dlatego, że prawie w ogóle nie da się
odczuć, iż jest to płyta koncertowa. Gwar audytorium, które zgromadziło
się 21 marca w stołecznym klubie Proxima został maksymalnie wyciszony,
można go wychwycić tylko podczas odezw muzyków do publiczności, również
nielicznych. To ostatnie to nie zarzut, wiem z doświadczenia, że
charyzmatyczna wokalistka grupy, Daisy K., w przerwach pomiędzy utworami
nie mówi zbyt wiele. Natomiast drugą niewątpliwą bolączką „RMX Live”
jest to, że kolejne utwory za bardzo na siebie nachodzą, tworząc obraz
nierównej suity. Nawet gdy Daisy wita się z widzami (co notabene ma
miejsce mniej więcej w środku płyty), w tle pobrzmiewają już pierwsze
takty następnego kawałka.
To tyle jeśli chodzi o wady tego krążka, należy wszak pamiętać, że oba
wymienione mankamenty wynikają z samej produkcji materiału. Jak
natomiast ten album prezentuje się pod względem stricte muzycznym?
Zacznijmy od doboru utworów. Na „RMX Live” składa się siedem kompozycji.
Aż cztery z nich pochodzą ze wspomnianego trzeciego albumu zespołu,
„Dead”. Dwa poprzednie krążki są reprezentowane po jednym utworze każdy,
a całość uzupełnia otwierający płytę premierowy, instrumentalny utwór
„Gnom”. Numer ten kontynuuje trend wyznaczony przez poprzednie
wydawnictwo. Jest mrok, jest schiza, rolę rozbudowanej introdukcji
kawałek ten spełnia świetnie.
Parafrazując Vincenta Vegę chciałoby się powiedzieć, że tym co jest
najlepsze w wersjach koncertowych są drobne różnice. Mowa oczywiście o
niuansach aranżacyjnych, których na „RMX Live” jest całkiem sporo w
stosunku do oryginalnych wersji albumowych zawartych tutaj utworów.
Wyłaniający się z „Gnoma” wstęp do „Time” jest znacznie dłuższy, choć
opiera się na tym samym motywie. Pozostałe utwory również zostały tu i
ówdzie rozszerzone, w mniejszym lub większym stopniu.
Jako całość album robi dobre wrażenie, mimo braku klimatu albumu
koncertowego, „RMX Live” świetnie ukazuje umiejętności tych wybitnych
muzyków na żywo, a także zaostrza apetyt przed kolejnym albumem
studyjnym.
7,5/10
Patryk Pawelec