1. Birth of the Sun
2. The Spectres Dance
3. Crossing Through Your Heart
4. Raggle Taggle Gypsy
5. In the Middle of the Night
6. And For Ever
7. Druidic Creed
8. Iseult
9. Mazy
10. Holy Geometry
11. Green Lullaby
Rok wydania: 2018
Wydawca: Dark Moor
http://www.dark-moor.com/
No i już jest! Świeżutkie wydawnictwo Hiszpanów z Dark Moor światło
dzienne ujrzało 7 grudnia. Przed sobą mam niestety wydanie w wersji
digital, które zawiera 11 kompozycji o łącznym czasie trwania niespełna
41 minut. Jak na możliwości muzyków tego zespołu to trochę za krótka
płyta. Poprzedniej – „Project X” nie miałam niestety okazji posłuchać,
ale i tak nie mam czego żałować po przeczytaniu kilku opinii w sieci.
Sam tytuł „Origins”, tytuły utworów, jak i okładka jasno dają
słuchaczowi do zrozumienia, że będziemy mieć jakieś folkowe zajawki.
Brzmi zachęcająco. No to jedziemy!
Album otwiera teledyskowy „Birth of the Sun”, gdzie na dobry początek
witają nas plemienne bębny oraz dudy. Niektórzy mogą marudzić, że to
takie power metalowe Korpiklaani. Ale nie, Dark Moor lubi zaskakiwać. Te
folkowe elementy idealnie wpasowały się w grę muzyków i wokal Alfreda
śpiewającego tak, jak na „Ancestral Romance” w otwieraczu „Gadir”. Mamy
też echa „Mio Cid”, a na myśl przychodzi jedno słowo: liberty. Słuchając
„Birth of the Sun” już na samym początku nie żałuję tego zakupu. Power
metalowe zaśpiewy doskonale sprawdziły się w połączeniu z folkowymi
wstawkami. W „The Spectres Dance” czekają nas potężnie melodyjne riffy,
skoczny rytm i ekspresyjny głos Romero, który kojarzy się z płytą
„Autumnal”. Ritchie Blackmore nie powstydziłby się mieć takiej samej
solówki w projekcie Blackmore’s Night. Fajne, szybkie zagrywki oraz
symfoniczne brzmienie to zalety tego utworu. Ja odpłynęłam.
„Crossing Through Your Heart” to klimat z „Love from the Stone” i
kolejna porcja symfonii, a także wolniejszych momentów i znakomitego
wokalu. Piosenka mogłaby śmiało konkurować z „Eagle” ABBY czy „Roses to
No One” Edguy. Świetnie dobrany wokal robi niesamowite wrażenie.
Ponownie wpadłam w zachwyt. „Raggle Taggle Gypsy” to skoczny kawałek o
cygańskim charakterze. Wspomniany Blackmore’s Night ma poważną
konkurencję. Uuu… Kiepsko. Ciekawe jak Ritchie Blackmore wybrnąłby z tej
sytuacji. Możemy tylko snuć domysły. „Raggle Taggle Gypsy” to jeden z
moich faworytów na „Origins”. Porównując go do „High Up” Freedom Call
górą jest Dark Moor. Słucham z wielkim zaciekawieniem.
Następna pozycja na płycie to „In the Middle of the Night”. Tytułowe
skojarzenia to „In the Middle of a Heartbeat” Helloween i „In the Heat
of the Night” Sandry. A jak wygląda wykonanie hiszpańskiej załogi z
Madrytu? Zacznę może od wokalu, który tutaj jest niesamowity. Brodacz
Romero śpiewa z taką ekspresją, że aż dziw bierze skąd u niego takie
zdolności. Wokal jest na wysokim poziomie, słychać to zarówno w
niższych, jak i w wyższych rejestrach. Coś niesamowitego! A jak się ma
oprawa muzyczna? Stonowana, klimatyczna, spokojna z przejściami w
szybsze uderzenia, hipnotyzująca. Pora na balladę „And For Ever” z
ponownym wokalem na wysokim poziomie i melodią, która sprawia, że można
wpaść w lekką zadumę.
Następny w kolejności jest „Druidic Creed”. Dark Moor rzuca nas w
folkowy wir, który zostawia za sobą skoczny dym. Piosenka nader piękna i
wysublimowana. Nie ma tutaj żadnych słabych momentów. Piosenka zostaje w
sercu na dłużej. Dla takich numerów warto żyć! W dobrym nastroju
przejdźmy do „Iseult”. Tutaj zaczynają się schody. W pierwszych chwilach
pojawiają się echa Alestorm, ale dalej następuje ociężałe brzmienie,
które nie pasuje do całości. Słychać naleciałości z płyty „Ars Musica”,
co trochę wadzi, ponieważ do tej pory w większości były porównania do
„Ancestral Romance”. Za to „Mazy” to istny szał. Szarpany rytm, ostre
riffy i wesołe brzmienie nastrajają pozytywnie. Krzywdy utworu
poprzedniego zostały naprawione.
Przedostatni jest „Holy Geometry” – heavy metalowy wstęp mówi nam z czym
będziemy mieć do czynienia. Raptem te kilka chwil wystarczy, aby
stwierdzić, że czeka nas zwykły wypełniacz. Alfred Romero wypadł
średnio, skrzeczący jest gorszy niż Rob Halford czy Udo Dirkschneider.
Sorry, ja tego nie kupuję. Płytę wieńczy niespełna 3 minutowy „Green
Lullaby”. Co tym razem nas czeka? Akustyczna miniaturka, która kojarzy
mi się z zamykającym „Holy Land” Angry utworem „Lullaby for Lucifer”, a
także (co pewnie zdziwi większość osób) muzyką Chrisa Isaaka. Byłam
święcie przekonana, że muzycy Dark Moor zakończą swój nowy album w
wielkim stylu tak, jak zrobili to na „Ancestral Romance” (genialny „A
Music in My Soul”). Dla niewiedzących dodam, że Hiszpanie mają w swej
dyskografii akustyczne numery. Znalazły się na EP-ce „Between Light and
Darkness” z 2003 roku, która była ostatnim wydawnictwem z Elisą C.
Martin na wokalu. Przyznam, że średnio mi się podoba. Dla osób, które
nie znają twórczości Dark Moor z tą wokalistką to polecam sięgnąć po
„The Hall of the Olden Dreams” (2000) i „The Gates of Oblivion” (2002).
Myślę, że sobie wyrobią zdanie o tym zespole.
Na koniec trzeba przystąpić do oceny, co w tym przypadku będzie trudne.
Na „Origins” znalazło się 11 utworów – większość z nich to należycie
wykonane zadanie. Przy końcówce troszkę jest słabiej, ale stanowi to
mały ułamek całości, więc myślę, że każdy fan power metalu będzie
zadowolony słuchając tego krążka. A jeśli ktoś lubi połączenie power
metalu z folkiem to zapewne będzie w siódmym niebie. Jak dla mnie jest
to płyta 2018 roku. Polecam!
8/10
Marta Misiak