DANZIG – 2010 – Deth Red Sabaoth

Danzig - 2010 - Deth Red Sabaoth

1. Hammer Of The Gods
2. The Revengeful
3. Rebel Spirits
4. Black Candy
5. On A Wicked Night
6. Deth Red Moon
7. Ju Ju Bone
8. Night Star Hel
9. Pyre Of Souls: Infanticle
10. Pyre Of Souls: Seasons Of Pain
11. Left Hand Rise Above

Rok wydania: 2010
Wydawca: AFM
http://www.myspace.com/danzig


Nareszcie! – chciałoby się zakrzyknąć. Po sześcioletniej przerwie, światło dzienne ujrzał premierowy materiał sygnowany nazwą Danzig. Nie powiem, żebym czekał na ten album z wypiekami na twarzy, bo Jego Wysokość Glenn po trzech genialnych albumach („Danzig”, „Lucifuge” i „How The God Kills”) jeszcze w latach 90 minionego stulecia wyraźnie spuścił z tonu i w późniejszych latach nigdy nie wzniósł się już na tak wysoki poziom. Po dziewiątym w dyskografii „Deth Red Sabaoth” cudów się więc nie spodziewałem i… faktycznie próżno ich tu szukać.
To nie jest zła płyta. Danzig zebrał naprawdę mocną drużynę (Tommy Victor – gitarzysta i wokalista Prong, John Kelly – eks – perkusista Type O Negative oraz basista Steve Zing stary kumpel lidera, jeszcze z czasów Samhain), przypomniał sobie o bluesowych i sabbathowych korzeniach, ale… No właśnie. Po pierwsze brzmienie. Zdaje się, że miało być „oldskulowo”, a wyszło jak na demówce garażowego zespołu, który właśnie wysłał zgłoszenie na pierwszy w swojej karierze przegląd. O ile kiepską jakość nagrań można było zrozumieć na składance „The Lost Tracks of Danzig”, zawierającej odrzuty z regularnych sesji, to już na pełnoprawnym albumie dźwiękowego niechlujstwa nijak obronić się nie da. Niestety, ale winę za „krystaliczną jakość dźwięku” ponosi Szef, który najwyraźniej za bardzo uwierzył w swój geniusz realizacyjny i producencki, zamiast skupić się tylko i wyłącznie na komponowaniu, graniu na gitarze i śpiewaniu.
Po drugie: wokal. Cóż, lata lecą nieubłaganie, upływający czas odcisnął też piętno na głosie Mistrza. Brakuje tej mocy i głębi, która tak poruszała na wczesnych albumach. No ale… to jeszcze można zrozumieć.
Braku pomysłów na utwory – i to po trzecie – już niestety nie, zwłaszcza, że bluesman powinien być jak wino – im starszy tym lepszy. A przecież Mr. Danzig bluesa ma we krwi… Trzy intrygujące kompozycje („Black Candy” i „Night Star Hel”, „Left Hand Rise Above”), to jednak trochę mało, jak na kapelę o takiej marce, nieprawdaż? Na dwuczęściowy „Pyre of Souls” ewidentnie zabrakło pomysłu, natomiast reszta to tylko poprawne granie, szkoda, że Mistrzowi zdarza się wpadać w pułapkę autoplagiatów (początek „Deth Red Moon” cosik za bardzo przypomina niejaki „Mother”…).
Pewnie ten średni album dałoby się uratować i ukręcić z niego dużo lepszy materiał pod jednym warunkiem: gdyby za konsoletą znów stanął Rick Rubin. Jedną legendę metalu kontrowersyjny brodacz zdołał wszak sprowadzić na właściwe tory… Well, maybe next time.

6/10

Robert Dłucik

Dodaj komentarz