DANTE – 2016 – When We Were Beautiful

Dante - 2016 - When We Were Beautiful

1. Rearrangement of the Gods (10:46)
2. Ambitious (9:12)
3. Beautiful Again (6:42)
4. Until the Last Light Breaks In (10:54)
5. Let Me Down (8:22)
6. Sad Today (3:36)
7. Finally (14:13)


Rok wydania: 2016
Wydawca: Gentle Art Of Music
https://www.facebook.com/danteprog/


Nasi niemieccy sąsiedzi, jeżeli chodzi o muzykę progresywną, mają czym się pochwalić. A jak się to ma, do nieco ostrzejszej odmiany tej muzycznej dziedziny- prog-metalu? W tym temacie również nie wypadają najgorzej. Czynnie działają i regularnie wydają dobre albumy, chociażby takie formacje jak Vanden Plas , czy Crystal Palace. Nową pytę po dłuższej przerwie, wydaje również Poverty’s No Crime. Prog-metalową, niemiecką „wielką czwórkę”, uzupełnia właśnie Dante. W marcu nakładem Gentle Art Of Music, ukazał się 4 album tej augsburgsko- monachijskiej formacji.
Co zmieniło się w obozie zespołu, od wydania ostatniego albumu? W składzie nie ma już gitarzysty i basisty Markusa Bergera (zmarł po walce z chorobą, niedługo po wydaniu poprzedniej płyty „November Red”- 2013). W składzie nie ma również gitarzysty Markusa A. Badera. Jego miejsce zajął Julian Kellner. Nie przełożyło sie to jednak w jakiś znaczący sposób na muzykę zespołu.

To nadal solidne prog-metalowe rzemiosło. Brzmienie zespołu wyróżnia soczysta perkusja Christiana Eichlingera . Charakterystyczną sprawą jest wokal Alexandra Göhsa, stosunkowo szorstki, ale naturalny, bez sztucznej żonglerki skalą (jak to często bywa, w przypadku prog metalowych piewców). Brzmienie gitary Juliana Kellnera, w połączeniu z kakofonią klawiszy Markusa Maichela, nadaje muzyce nieco industrialnego charakteru. Rozpoczynający płytę „Rearrangement of the Gods”, ma chyba największy promocyjny potencjał. Pozwala żywić nadzieję, że nowy materiał to jednak coś więcej, niż jedynie dobre prog-metalowoe rzemiosło, że pozwoli zespołowi wznieść się ponad przeciętność, bądź co bądź dość hermetycznej konwencji. Niestety do końca tak nie jest. Kolejne kompozycje są niestety dość przewidywalne, a klawiszowo- gitarowe pojedynki czasami potrafią zmęczyć. Tak naprawdę zmienia sie to dopiero w samej końcówce płyty. Ostatnie dwie kompozycje dowodzą jednak , że warto było się trochę pomęczyć. „Sad Today” to trzyminutowa, bardzo ładna balladowa miniatura , a potem następuje najwspanialszy kwadrans tego albumu – „Finally”.

Nawiązując do okładki, zespół dopiero w samej końcówce pozbywa sie kompleksów i podobnie jak okładkowa postać, nie krępuje się obnażyć, ukazując to co najpiękniejsze.

7,5/10

Marek Toma

Dodaj komentarz