1. All My Life
2. Drifting
3. Last
4. Never Return
5. Maybe One Day
6. Modal Acousma
7. Vanessa
Rok wydania: 2010
Wydawca: ProgRock Records
http://www.danteband.de
Dante to zespół z Niemiec, zaliczany do nurtu progmetalowego, choć chyba
troszeczkę na wyrost. Grupa jest dość młoda, powstała w 2006 roku, a
omawiany tu album jest dopiero jej drugim krążkiem. Nagrań dokonano w
prywatnym studiu The Red Tube Studios, gdzie poddano je również miksowi i
masteringowi. Produkcją materiału zajęli się członkowie i założyciele
Dante – klawiszowiec Markus Maichel i gitarzysta Markus Berger. Płytę
wydała wytwórnia Progrock Records.
Jak sugeruje sam tytuł płyty, możemy się po niej spodziewać dość
posępnej i ponurej atmosfery, choć bez przesady. Całość spięta jest
jakby klamrą w postaci dwóch najdłuższych nagrań, które w pewnym sensie
są wyznacznikiem stylu i możliwości zespołu. Na uwagę zasługuje
szczególnie utwór kończący cały album – „Vanessa”. To wielowątkowe
prawie 20-minutowe nagranie pokazuje tę jakby bardziej progresywną niż
metalową naturę Dante. Znajdziemy tu przepiękny, stonowany, podniosły
wręcz wstęp, zakręcone progresywne partie, z dużą ilością świetnej
gitary, a także właśnie te agresywniejsze i zadziorniejsze fragmenty, a
całość uformowana została w bardzo przemyślaną i ambitną suitę. To
zdecydowanie najlepszy utwór tej płyty.
Rozpoczynający album utwór „All My Life” zaczyna się właśnie dość mocno,
po krótkim tajemniczym wstępie na basie, otrzymujemy dialog riffów
gitarowych z zakręconym brzmieniem klawiszy. To nagranie rozkręca się
tak naprawdę dopiero swojej drugiej części, po dość zagmatwanej i
chaotycznej pierwszej. Fantastycznie wypada tu szczególnie gitara,
typowo progresywna, dość melodyjna, a towarzyszą jej ciepło brzmiące
klawisze, które jednak pod koniec nabierają bardziej drapieżnego
„dreamtheaterowego” brzmienia, aby następnie przemienić się w
monumentalny organowy sound.
Pozostałe nagrania są już zdecydowanie mniej kompleksowe i rozbudowane.
Znajdziemy wśród nich dwie ballady – „Drifting” i „Maybe One Day”.
Pierwsza z nich jest bardziej elektryczna, natomiast druga prawie cała
oparta na fortepianie akompaniującym wokaliście. Myślę, że te dwa utwory
wypadają nieźle na tle całości, choć muzycy chyba nie do końca są
przekonani, w którym kierunku mają podążyć – czy bardziej w tony
progresywne, czy może jednak cięższe, progmetalowe. Takie jak znajdziemy
w trzech pozostałych kompozycjach: „Last”, „Never Return” i „Modal
Acousma”. Szczególnie ta pierwsza jest wyjątkowo drapieżna i ciężka, od
samego początku do końca. Podobnie zresztą jest w „Never Return”, a
charakterystyczna dla tych utworów jest swoista walka gitary i
instrumentów klawiszowych, taki jakby dialog, a raczej wręcz sprzeczka
czy nawet gwałtowna kłótnia. Z kolei w „Modal Acousma” dochodzi do
pewnego rodzaju zawieszenia broni czy może muzycznego pata – każdy z
instrumentalistów ma czas dla siebie w odrębnym fragmencie nagrania.
Płyta została znakomicie wyprodukowana, brzmienie jest czyste i dość
głębokie. Wyjątkowo dobrze wypadła zwłaszcza sekcja rytmiczna. Głos
wokalisty wyeksponowano odpowiednio, przez co jest wyraźny i zrozumiały.
Całość wyprodukowano w bardzo nowoczesny sposób, a trzeba też jeszcze
wspomnieć o niezwykle intrygującej oprawie graficznej, utrzymanej w
ciemnej tonacji, z głównym motywem w postaci motyla. Pod tym względem
można się doszukiwać podobieństw do Barclay James Harvest, ale prawdę
mówiąc właśnie tylko w aspekcie graficznym.
Dante jest na początku swojej muzycznej podróży, której końca ani
przyszłości oczywiście nie znamy. Muzycy sami muszą ją sobie przygotować
i wykreować, a na pewno mają ku temu spore dyspozycje. Niewątpliwie
mamy do czynienia z muzykami utalentowanymi i niezwykle dobrze
przygotowanymi technicznie. Muszą oni sobie jednak odpowiedzieć na
pytanie w którym kierunku podążyć, aby ta muzyczna ścieżka była jak
najmniej kręta, a do tego aby była zgodna z rockowym rodowodem zespołu.
Choć progmetal przeżywa ostatnio dość wielkie dni, a grup grających ten
gatunek jest wręcz mnóstwo, to jednak w Dante słychać ducha bardziej
progresywnego, wprawdzie jakby ukrytego i schowanego, być może sztucznie
stłumionego, ale jednak próbującego się wyrwać i rozwinąć skrzydła.
Widać to szczególnie w porównaniu z debiutem, który był zdecydowanie
bardziej metalowy. Z drugiej strony być może ta walka gitar z
klawiszami, metalu z progrockiem daje nam pewną świeżość i coś zupełnie
nowego. Może w tym tkwi potencjał i bogactwo zespołu Dante. Jeśli tak,
to już czekam na ich kolejne albumy.
7/10
Arkadiusz Cieślak