1. DG MMXXI
2. Temná Doba
3. Metalgrál
4. Slib Převoznika
5. Benjamin Button
6. Hřbitov Blázů
7. Ponorka
8. Bestie
9. Pan Demieux
10. Zapomeň
11. Naděje
Rok Wydania: 2021
Wydawca: DanGar Six
https://www.facebook.com/dangarsix/
W oczekiwaniu na nowe płyty takich grup jak Kabat, Traktor czy Bratrstvo Luny postanowiłem poszperać trochę, czy przypadkiem u naszych południowych sąsiadów nie pojawiły się jakieś inne ciekawe krążki. Bardzo dobry protest song Daniela Landy sprawił, że poczułem jeszcze większy głód ciekawej mocnej gry po czesku. I tak podczas moich muzycznych wojaży trafiłem do miejscowości Jablonec nad Nisou niedaleko Liberca, gdzie stacjonuje zespół DanGar Six. Powstał on w roku 2013 za sprawą wokalisty Dana Řičicy oraz gitarzysty Patrika Baňaša. Jednak to rok 2018 jest dla zespołu był tym najważniejszym, bowiem wtedy właśnie na świat wydany został debiutancki krążek „Smetiště Dějin”, który grupa promowała głównie na różnych czeskich festiwalach. Mamy rok 2021 i zespół wydał swój drugi album, „Temná Doba”. Poza Danem I Patrikiem w nagraniach do nowego albumu udział wzięli: na drugiej gitarze Martin Pecho, na gitarze basowej Pepa Ivanič, za klawiszami stanął Michal „Majkl” Hora, na perkusji zaś zagrał Martin Sluka oraz bębniarz z death metalowej grupy Dysangelium, Ctibor Podmanický. Jak więc brzmi DanGar Six? Myślę, że nadszedł właściwy czas, żeby się przekonać.
Album otwiera krótkie intro, „DG MMXXI”. Gdzieś szumi wiatr, pada deszcz, biją dzwony. Zaczyna się ładnie, za sprawą delikatnych klawiszy i ciekawej gry gitary. W tle słychać również delikatnie przygrywający bas. Płynnie przechodzimy w dwójkę i odpalamy natychmiast numer tytułowy. „Temná doba” to bardzo dobry otwieracz. Mamy tutaj ciekawą i metalową grę gitar, miło również zaskakuje wokal, który barwą może trochę kojarzyć się z Andrzejem Dziubkem. Mamy tutaj także częste zmiany rytmu, które z każdą chwilą coraz bardziej się rozkręcają. Język czeski natomiast brzmi tutaj rasowo, bardzo rockowo.
Bardzo fajne klawisze rozpoczynają „Metalgrál” tylko po to, by gitary mogły wsiąść do power metalowej kolejki górskiej. Nie ma tu taryfy ulgowej, jest za to fajna wymiana riffów i ozdobników na gitarach. Warto zaznaczyć perfekcyjną sekcję rytmiczną. I inna ważna rzecz – wszystkie instrumenty są tu idealnie wyważone, każdy dokładnie słychać i brzmi to wszystko bardzo dobrze. Doskonałą robotę robią tu także klawisze, które mają swoje kilka minut. Nie brakuje tu także charakterystycznych gitarowych pokazówek czy lokomotyw.
Po tych kilku szybkich minutach czas na jeden z najciekawszych fragmentów na płycie. Oto bowiem znów za sprawą deszczu i burzy nadchodzi „Slib Převozníka”. Budzi się gitara, która nadaje całości bardzo dobry rytm. Warto się wsłuchać w ten naprawdę świetny, nieco zdarty głos. Dan jest go bardzo pewny i doskonale wie, jak go używać. Za sprawą klawiszy interesująco dzieje się także w tle. Jednak cała moc tej kompozycji to bardzo dobry rytm i znów rozmówki obu gitarzystów. Całość wieńczy mnisi śpiew niczym w maidenowskim „Sign of the cross”.
„Benjamin Button” to przyspieszenie w pierwszej części riffu, by za chwilę w zwrotce zmienić ciężar, a także by dać trochę miejsca wokaliście i tym niezwykłym klawiszom. Brzmią one jakby były wyjęte z jakiegoś horroru. Warto zwrócić na pracę gitary i perkusji, bo można mieć złudzenie, że zostały one zgrane odrobinę nierówno. Ale nic bardziej mylnego. Wszystko idealnie pasuje jak najlepsze puzzle. Kapitalne jest to nagłe przyspieszenie w refrenach. Ależ to wszystko złowrogo i majestatycznie brzmi. Wyborne.
„Hřbitov Blázů” z początku może się kojarzyć z jednym z utworów Powerwolf. Dzwon, kruki, ale za chwilkę wchodzi delikatna gitarka. Oto bowiem zespół postanawia trochę zwolnić i zagrać nam balladkę. Z czasem robi się zwyczajnie rockowo, a Dan natomiast śpiewa tu zupełnie inaczej. Bardzo trudno rozpoznać w nim tego zadziornego wokalistę sprzed kilku minut. Całość próbuje ratować dość wysoka gitara, ale coś mi w tym numerze nie gra. Nie jest to moja ulubiona kompozycja z tego albumu, jakoś nie wpada mi w ucho ten numer, dlatego przejdę do następnej piosenki.
A jest nią „Ponorka”. Z początku jest fajnie, wzajemnie gitarowe przekładańce zapraszają słuchacza do wspólnej zabawy. Następnie robi się ciężko, metalowo. Muzycznie trochę się dzieje. Mamy tu zmyślną grę na klawiszach i bardzo dobrą perkusję a także fajny refren. Co ważne zespól w całym tym ciężarze i wzajemnych gonitw nie zapomina o najważniejszym, czyli o melodii. Bez większego trudu refren wpada w ucho i nawet bez znajomości czeskiego można go sobie ponucić.
Jedziemy dalej. „Bestie” to jeden z tych kawałków, które wpadają w ucho za sprawą kapitalnego riffu. Ależ ciężko i wdeptująco w glebę. Całość dobija genialny bas i klawisze, jednak w całej tej bardzo dobrej grze świetnie wychodzi wokalista, który w refrenie aż grzmi. Tutaj mamy także znów techniczny popis gry na gitarze z nieco acceptowymi akcentami. Nie mamy tu co prawda popisów spod znaku muzyki klasycznej, ale za to bas tańczy najprawdziwsze tango. I to w dodatku z jaką gracją! Szybko jednak wraca do szeregu i wszyscy razem wgniatają słuchacza coraz bardziej w fotel, aż nic już z niego nie zostaje.
„Pan Demieux” prezentuje fajny wokal Dana, który jest jakby wyjęty z opowieści grozy. Klimat natomiast budują klawisze w tle, również jak z jakiegoś mrocznego thrillera. Ciekawie robi się podczas wzajemnych pokazówek, zarówno klawiszowych, jak i gitarowych. Jest szybko, power metalowo. Perkusja gna przed siebie, a cała reszta zespołu bez większego problemu doskonale dotrzymuje jej kroku.
Przedostatnim utworem na albumie jest „Zapomeň”. Początkowy riff trochę kojarzy mi się z „Symphony of destruction” Megadeth. Wokal zaś bardzo tym razem przypomina weterana czeskiej sceny, Aleša Brichtę. Całość kompozycji jest ciężka, wgniatająca, z fajnym gitarowym riffem. Znalazło się także miejsce na ponowną bitwę pomiędzy gitarzystami zarówno w warstwie solówkowej, jak i konkurencji prowadzenia numeru. Intersująco wypada tutaj sekcja rytmiczna, która dobrze radzi sobie w tym ciężkim numerze.
Ostatnią kompozycją jest instrumentalny gitarowy popis „Naděje” z gościnnym udziałem Martina Jepsena Andersena. Zaczynamy od świetnego basu i gitary trochę przypominającej grę Briana Maya. Następnie otrzymujemy fajne, delikatne klawisze. Z czasem numer się rozkręca tworząc trochę skandynawski klimat. Nie ma tutaj już czysto metalowych brzmień, ale za to jest ciekawa gra, którą toczą pomiędzy sobą trzej gitarzyści, basista, klawiszowiec i perkusista. Dość przyjemnie się tego słucha: wiele zmian riffów i kilka fajnych pomysłów, a numer ot, tak sobie płynie. Ma się wrażenie, że jest to bardzo mocno improwizowana gra i aż troszkę smutek bierze, że kończy się w swoim najlepszym momencie, zupełnie jakby realizator dźwięku stwierdził: „a dość tego!” i ściągnął hebel w dół.
Niejednokrotnie przekonywałem się już, że Czesi potrafią grać ciężkiego rocka i metal. Tak jest i tym razem. Pomimo kilku delikatnie słabszych fragmentów jest to solidna, ciężka propozycja z bardzo dobrą grą gitar oraz dobrze słyszalną grą sekcji rytmicznej, czyli z czymś, co ostatnio rzadko się w ciężkiej światowej muzyce zdarza. I jest wreszcie bardzo ciekawy i charyzmatyczny wokal śpiewający po czesku. „Temná doba” to po prostu dobry metalowy album.
7,5/10
Mariusz Fabin