1. They (8:46)
2. So Slow (3:40)
3. Anger pt1&2 (9:19)
4. Big Face (7:47)
5. Anger pt.3 (2:34)
6. Don’t Tell The Kids(3:39)
7. Macondo (5:15)
8. Conspiracy (5:36)
9. Poussiere de Lumiere (4:25)
Rok wydania: 2011
Wydawca: Ozeta Productions
Dzięki dwóm poprzednim płytom, wiemy już co kryje się za tajemniczą
literką D. To projekt muzyczny Stéphane Desbiensa (byłego klawiszowca
kanadyjskiej grupy Red Sand). Zasadniczy trzon The D Project, oprócz
Desbiensa (wokal, gitary, klawisze) tworzą: Mathieu Gosselin (bas,
Chapman stick) i Jean Gosselin (perkusja). Jednak na muzyczny wizerunek
tej płyty wpływ ma dosyć szeroka lista muzyków. Stéphane Desbiens
podobnie jak Arjen Lucassen do realizacji swoich muzycznych wizji
zaprasza bowiem ciekawe muzyczne osobowości praktycznie z całego
świata. Na „Big Face” usłyszeć możemy m.in.: Tony Levina (w kompozycji
„They”), kubańskiego saksofonistę Giovany’ego Arteagę („They”,
„Conspiracy”), kanadyjską wokalistkę Claire Vezinę („Poussiére de
lumiére”) i wielu innych artystów. Nas najbardziej jednak cieszy polski
akcent. W utworze tytułowym zaśpiewał bowiem dobrze nam znany i lubiany
wokalista grupy Quidam, Bartek Kossowicz. Wymienić należałoby tutaj
chyba jeszcze jedno ważne nazwisko, nad masteringiem płyty czuwał
niejaki Andy Jackson, który pochwalić się może współpracą z grupą Pink
Floyd. Nie wiem na ile to jego ręka, a na ile ręce samych muzyków miały
wpływ na to, że floydowskiej aury w muzyce The D Project nie brakuje.
Zresztą to, że D Projekt lubuje się we floydowskich klimatach dało się
odczuć już na poprzednich płytach.
Już pierwsza kompozycja, „They”, ma wyraźne floydowskie znamiona
(brzmienie gitar, żeńskie chórki, klimatyczny saksofon). Trzeba
przyznać, że to bardzo obiecujący początek albumu. Kiedy rozbrzmiewa
druga z kompozycji „So Low”, możemy jednak poczuć się lekko
zdezorientowani. Efekt jest taki, jakby zmieniarka płyt CD zrobiła nam
psikusa, włączając materiał z całkiem innej beczki. „So Low”, to bez
wątpienia najbardziej przebojowy fragment płyty, to taki dosyć skoczny
prog-pop w klimacie niektórych piosenek It Bites, Blind Ego bądź Kino.
Może bardziej obrazowo, „So Low” tak się ma do reszty płyty, jak niegdyś
„Incommunicado” do reszty marillionowego „Clutching at Straws”. Utwór
stylistycznie zdecydowanie odbiega od całości, jednak idealnie może
spełniać swoją rolę podczas koncertów. Następna kompozycja, „Anger
I&II”, mimo pewnej lekkości również pewnego przebojowego potencjału,
może się podobać, w dużej mierze dzięki przepięknym gitarowy solówkom
oraz delikatnym, lirycznym partiom smyków. Jest to powrót do klimatów,
które dominowały na początku albumu, najdłuższa kompozycja i bez
wątpienia jedna z piękniejszych, obok kolejnej, tytułowej „Big Face”.
Wokal Bratka Kossowicza jest bez wątpienia dużym atutem tej kompozycji,
mamy tutaj świetne stopniowanie nastroju, od subtelnego początku po
pełen ekspresji finałowy moment. Kolejna krótsza kompozycja, „Anger
III”, to takie muzyczny uszczypnięcie, kuksaniec, abyśmy za bardzo nie
popadli w euforię po poprzednich utworach (może właśnie taki był zamysł
artystyczny?). Zaczyna się niepokojącymi smykami (jakby fragment ścieżki
dźwiękowej do filmu „Psychoza”), potem słychać moment ostrzejszych
gitar. To zdecydowanie najostrzejsze lecz zarazem najsłabsze 2 minuty
tego albumu. Kolejny, „Dont Tell The Kids”, niewiele dłuższy, jednak
bardziej klimatyczny, pozwala nam na szczęście skutecznie zapomnieć o
drobnym potknięciu, jakim by moim zdaniem poprzedni numer. Klimat
piosenki podobny do tych z solowych rzeczy Raya Willsona. Następnie,
„Mocando”, wokalnie udziela się tutaj Jack Lavoie (jego barwa głosu
przypomina nieco Nicka Jaggera). Towarzyszy mu żeński chór w stylu
muzyki gospel. Kompozycja ta ma coś z klimatu płyty „The Pros and Cons
of Hitch Hiking” Rogera Watersa. Kolejne na płycie, „Conspiracy”,
rozpoczyna się klasycznym, gitarowym motywem z delikatnym smyczkowym
podkładem. W dalszej fazie kompozycja ewoluuje w stronę bardziej
ostrzejszego rocka, by w końcówce zahaczyć nawet o zdecydowanie
jazzrockowe klimaty, w których rządzi saksofon Giovany’ego Arteagi .
Ostatnia rzecz na płycie, „Poussiere de Lumiere”, znów nas może
zaskoczyć. Jest to jedyny utwór, w którym śpiewa kobieta, Claire Vezina,
na dodatek czyni to w języku francuskim.
Gołym okiem widać, że płyta posiada duży rozrzut stylistyczny. Sprawia
to wrażenie budowli złożonej z klocków o różnej długości, i różnych
barwach. Jako całość, wyszła z tego konstrukcja dosyć dziwna, nie mniej
jednak ciekawa. Brakuje mi jednak na tej płycie kompozycji na miarę
„Closer To My Soul / Closer To Heaven” (2008), która wyprowadziłaby to
wydawnictwo z muzycznych wyżyn na „górskie szczyty”, co miało miejsce na
poprzednim, bardziej spójnym albumie „The Sagarmatha Dilemma”.
7,5/10
Marek Toma