CYTADELA – 2018 – Do źródeł mroku

CYTADELA - 2018 - Do źródeł mroku

1. W Tył Zwrot
2. Do Źródeł Mroku
3. Pierwszy Raz W Życiu
4. W Cieniu Samotności
5. Chce Mi Się Żyć
6. Zaufaj Aniołom
7. Jesteś Tylko Szumem
8. Stoimy Na Dwóch Mostach
9. Piękne Chwile
10. Mauzoleum
11. Pierwszy Raz W Życiu – long

Rok wydania: 2018
Wydawca: Red Adler
http://www.cytadela.com


Lata 80. XX wieku pomimo niestabilnej sytuacji polityczno-gospodarczej, w Polsce były jednym z najbogatszych okresów muzyki rockowej. Kult, Republika, Rezerwat, Closterkeller to tylko kilka z tych najważniejszych rockowych zespołów, które wtedy zaczynały swoją drogę. Oprócz nich były jeszcze dziesiątki innych, których kariery nie były aż tak świetliste, a piosenki aż tak przebojowe. Do tego grona można zaliczyć powstały w 1987 roku warszawski zespół Cytadela, przez który przewinęło się wielu naprawdę znanych muzyków (Sidney Polak, Marek Chrzanowski czy Mikis Cupas – dwaj ostatni znani doskonale z pierwszych płyt Wilków, gdy w radiu królowały „Son of the blue sky” i „N’avoie”, a Baśka jeszcze nie miała biustu). Cytadela odniosła sukces, zdobywając w 1990 roku nagrodę na legendarnym festiwalu w Jarocinie. Na pierwszą płytę musiała zaczekać aż do 1994 roku, kiedy na rockowej scenie królowali już inni – Hey, Ira i wspomniane Wilki. Pewnie dlatego zainteresowanie Cytadelą zmalało, aż grupa zdecydowała się na blisko dekadę zawiesić działalność. Kolejne, wydane po przerwie albumy przynosiły jednak zmianę stylistyki, coraz bardziej oddalając zespół od zimnofalowych korzeni. Ostatni z nich („Do źródeł mroku”) wydano pod koniec ubiegłego roku, a zarejestrowano go w składzie: Tomasz Wasyłyszyn, od samego początku w grupie – śpiewający basista, Adam Wasilkowski – stojący za klawiszami, Sławomir Kazulak – siedzący za perkusją oraz Michał Gagucki – grający na gitarze. To zapowiedź powrotu do zimnofalowych korzeni. Pozostaje tylko pytanie, czy powrót to udany? I czy po trzydziestu latach taki klimat da się jeszcze przywołać? Pora więc się o tym przekonać, wkładając do odtwarzacza album „Do żródeł mroku”.

Płytę otwiera „W tył zwrot”. Numer charakteryzuje całkiem niezła gra gitary basowej i lekko rockowa gitara. Klimat to bardzo bliskie okolice De Mono (kopia Andrzeja Krzywego na wokalu i żeńskie chórki). Numer zaś dość lekki i zupełnie niezapowiadający jakichś zimnych klimatów. Tekstowo też dość pretensjonalnie.

Może nowa zimna fala objawi się w utworze tytułowym, zaindeksowanym jako dwójka? „Do źródeł mroku” to jeszcze raz klimatyczny bas i fajna perkusja Kazulaka, Gagucki zaś oszczędniej gra na gitarze. Udane wykorzystanie indyjskiego sitara (lub jego imitacji) – ciekawy pomysł na wprowadzenie bliskowschodniego klimatu i wprowadzenie rzeczywiście niepokojącego zimnego klimatu. Robi się obiecująco, także za sprawą niejednoznacznego tekstu.

Z ciekawością przechodzę zatem do trójki („Pierwszy raz w życiu”). Numer kojarzący się trochę z Rezerwatem, gdzie fajnie współgra gitara basowa podbijając rytm perkusji oraz djembe wraz daabową gitarą. Jednak największym atutem są wokalizy Anny Ozner, słyszalne w tle. To także dzięki nim kawałek bardzo ładnie sobie płynie. Niestety zabrakło pomysłu na zakończenie i utwór urywa się niczym krakowski hejnał.

„W cieniu samotności” to znów depresyjny bas i klimat, znany z genialnych rezerwatowych „Parasolek”, pełen melancholii, mokrej jesieni i z obrazem smutnej twarzy, przyklejonej do zimnej szyby. Bardzo fajne klawisze w tle oraz oszczędny tekst i wokal. Utwór ładnie kończy się „wygaszaniem” kolejnych instrumentów, które znikają jak płomień dogasającego uczucia, obecnego między wierszami tekstu.

Pierwszą część albumu zamyka „Chce mi się żyć”. Bardzo lubię, gdy bas (zwłaszcza w muzyce mającej korzenie w pamiętających punka latach 80.) jest bardzo dobrze słyszalny. Tutaj zaś rozpoczyna on numer i tworzy kręgosłup utworu, co w zasadzie jest jedynym plusem. Lider zespołu bowiem znów wchodzi w skórę Andrzeja Krzywego z niewielką domieszką Olka Klepacza z FNS. A w samym numerze niestety jednak wiele się nie dzieje. Ot, zespól sobie gra, nie tworząc żadnych wartych zapamiętania dźwięków. Tekst jest natomiast do bólu banalny.

Może więc w drugiej części płyty będzie ciekawiej? „Zaufaj aniołom” (w interpretacji wokalisty „Zaufaj aniołĄ”) to klimatyczne otwarcie gitary basowej i mrocznych klawiszy. Głęboki głos Wasyłyszyna zapowiada fajny numer. Lecz niestety po chwili kawałek robi się niesamowicie płaski (keyboardowe pianinko…) i znów bez historii. Nie wiedzieć czemu śpiewany w kółko tekst „nie jesteś sam…” kojarzy mi się wokalnie z Andrzejem Zauchą. A chyba nie o to chodziło. Ogólnie brak pomysłów i kompozytorska nędza.

Dlatego pozwolę sobie przejść do kolejnego numeru („Jesteś tylko szumem”). Tu następuje trochę żywsze tempo i bardziej rockowa, przesterowana gitara. O ile ona jeszcze daje radę, to kompletnie nie mogę zrozumieć quasi-jazzowej wstawki na klawiszach. Wokalnie też nie jest źle, chociaż glos wokalisty został zdublowany na wyższych i niższych rejestrach. „Każdy dzień jest dobry, kiedy już się skończy” – mówi tekst. Kiedy skończy się ta płyta…?

„Stoimy na dwóch mostach” to jeszcze raz taka zwyczajna gra bez większej historii, która bardziej dopracowana mogłaby coś wnieść do całości albumu. Tekstu tu bardzo niewiele, a cały numer opiera się na graniu w kółko kilku akordów oraz na tandetnych klawiszach. Nie wiedzieć czemu gdzieś wyparowała ta magia, którą grupa zaprezentowała w utworze tytułowym, wszystko jest płaskie, wokaliście brak nawet cienia charyzmy. „Stoimy na dwóch mostach, chcę się do ciebie dostać…” – śpiewa, jakby występował w jakimś słabszym odcinku Szansy na sukces. „Nie przejdziesz!” – wypada powtórzyć za jednym starym czarodziejem z brodą.

Kolejne numery niestety są już tylko odhaczeniem tego nienajlepszego albumu. Numer dziewięć to „Piękne chwile”. Jeszcze raz delikatne klawisze, głęboki głos wokalisty, który szczególnie w tym dość powolnym i statycznym numerze prezentuje swoją dość dziwną wokalną manierę i hiper-artykulację (pokaleczone anioły dały po głowie?). Kompozycyjnie znów blado, wręcz usypiająco. Jeśli to mają być „źródła mroku”, to są dość mocno zamarznięte, i to nie z powodu „zimnej fali”, której tu zwyczajnie nie ma.

Panowie, może coś fajnego, tak na „do widzenia”? „Mauzoleum”, utwór, który wreszcie prezentuje jakiś pomysł i lekko podnosi ocenę. Lekka psychodelia (także w symbolicznym, ironicznym tekście), fajny klimat i sposób śpiewania kojarzący się z Przemysławem Gintrowskim („Kwestia czasu”). Nie dało się tak od razu? Z obowiązku trzeba tylko dodać, że album kończy długa wersja utworu „Pierwszy raz w życiu”.

Dwa w miarę dobre utwory to niestety stanowczo za mało, by uznać „Do źródeł mroku” za dobry, zimnofalowy album oraz „powrót po latach”. Z Cytadeli uleciała obecna przecież kiedyś moc, stępiły się pazury liryki, a muzyką zawładnęła pajęczyna zmarszczek. Prawdopodobnie w dzisiejszych cyfrowych czasach nie ma już potrzeby tworzenia takiej analogowej (z założenia) muzyki, bo zwyczajnie jest ona nieszczera. Cytując zapomniany już także dziś zespół With: „Cytadela, cytadela, rozdeptana butami czasu”…

3/10

Mariusz Fabin

Dodaj komentarz