1. Dark Energy
2. No Love Lost
3. Dance the Night
4. In Blood
5. Birds Of Paradise
6. Hinterland
7. G O A T
8. Deeply Ordered Chaos
9. Avalanche of Light
10. Lillies
11. Heathens
12. Sound and Fury
Rok wydania: 2016
Wydawca: Cooking Vinyl
http://thecult.us
Nie mam wątpliwości, że mogę się już nie doczekać płyt pod szyldem The
Cult na miarę „Love” czy „Sonic Temple”. Z naturalnych powodów świeżość
zespołu pozostaje wyróżnikiem czterech wydawnictw z samego początku
kariery. Dodatkowo Ian Atsbury , rock’n’rollowy utracjusz , spłukał
siłę swojego głosu litrami whiskey. Niemniej każdorazowa wzmianka o
planowanej premierze nowego albumu powoduje lekki ucisk w dołku. W końcu
mamy do czynienia z kapelą, która w połowie lat osiemdziesiątych wśród
syntezatorowego, plastikowego popu utrzymywała rock’n’roll na
powierzchni. Nie inaczej jest z oczekiwaniami w drugiej dekadzie XXI
wieku. Znów przydałoby się kolejne koło ratunkowe, wszak wciąż
powiększa się deficyt rockowych autorytetów.
W zapowiedzi „Hidden City”, dziesiątego albumu w dyskografii The Cult,
wszystkie informacje tworzyły obraz interesującej całości. Po pierwsze
padła obietnica powrotu do zdecydowanie mocniejszego grania. Po drugie
produkcją nagrań zespołu ponownie zajął się Bob Rock, człowiek który
doskonale wie jak uchwycić i zarejestrować rockową energię. Prawdziwa
kariera producenta zaczęła się właśnie od płyty „Sonic Temple” , wtedy
The Cult zabrzmiało wręcz heavy metalowo. Trzeba odnotować zmianę na
pozycji basisty. Odszedł Chris Wyse. W studio zastąpił go Chris Chaney,
muzyk związany ostatnio z Jane’s Addiction. Choć deklaracje i nazwiska
mogą robić wrażenie, końcowy efekt należy ocenić najwyżej jako
przyzwoity.
Jeżeli ktoś czeka na utwory mające moc „Fire Woman, lub przebojowość
„Rain” , może się nieco rozczarować. Z drugiej strony piosenki typu
„Dark Energy” czy „Hinterland” gdzie ujawniają się ich spore
umiejętności tworzenia ciekawie energetycznych numerów, pozwalają z
umiarkowana dawką uznania stwierdzić: jest ok. „Hidden City”
rzeczywiście pamięcią sięga do rejonów „Love” czy „Electric” . Może
wywołać swojego rodzaju flashback, choć wspomnienie jest zatarte trzema
dekadami minionego czasu. „G O A T” i „ Heathens” potrafią skutecznie
wskrzesić dawny temperament, zaś „In Blood” balladowo – szlagierowo
uspokoić atmosferę. Atrakcyjnie brzmi perkusja Johna Tempsta, zwłaszcza w
dwóch utworach otwierających całość. Plemienny rytm jest interesującym
łącznikiem z ich indiańskimi fascynacjami.
„Hidden City” to kawał porządnego rockowego rzemiosła, bez błysku i bez wstydu.
7/10
Witold Żogała