1. The Sleep of the Innocent
2. When Hell Freezes Over
3. In Thy Power
4. Travellers in Time
5. Beast Slayer
6. Wolfcry
7. Mr. Gold
8. A Soldiers Tale
9. Shark Attack
10. Rapid Fire
11. Eternal Flames of Metal
Rok wydania: 2005
Wydawca: LMP
https://www.facebook.com/CryonicTemple/
Ostatnio w ręce wpadają mi ciekawe płyty. Moim nowym nabytkiem jest
trzeci w kolejności album Szwedów z Cryonic Temple zatytułowany „In Thy
Power”. Płyta na wskroś nie nowa, bo sprzed 13 lat, ale dopiero teraz
udało mi się ją nabyć. Co zawiera? Rasowy power metal, który w tym
wydaniu jest mega przystępny. Zacznijmy jednak od początku.
Płytę otwiera intro „The Sleep of the Innocent”. Jest sennie, choć co
potem następuje wprawia w zachwyt. Przecież przy tym można wyrzucić z
siebie całą złość! Ja to kupuję. Co dalej? Ta sama jazda bez trzymanki.
Jeśli „When Hell Freezes Over” był iście heavy metalowy, z zadziornymi
riffami o mocnym wokalu to utwór tytułowy zabija (w dosłownym znaczeniu
tego słowa). Atakujący muzycy pod wodzą gardłowego niszczą wszystko na
swej drodze. Słuchacze nie powinni być zawiedzeni.
„Travellers in Time” utrzymuje nadal ten sam poziom co poprzednie
numery. Jest szybko, energicznie, z pompą. „Beast Slayer” zaczyna się
ciężko, wokalista bawi się w Ralfa Scheepersa, co mija dość szybko i
muzyka brzmi jak Cryonic Temple. Na uwagę zasługuje odlotowa solówka. Z
„Wolfcry” powoli wyłania się piękno. Spokojny wstęp rozbudza ciekawość i
kiedy do gry wchodzą instrumenty robi się bajecznie. Tylko ta bajka się
kończy wraz z wejściem wokalisty. Typowy wypełniacz i tyle.
„Mr. Gold” to niczym nie wyróżniający się heavy metalowy rock and roll.
Kolejny wypełniacz psujący szwedzką zabawę. „A Soldiers Tale” wynagradza
nam wszystkie nieścisłości związane z wcześniejszymi utworami i
dostajemy porządnego kopniaka w tyłek. Melodyjniej się chyba już nie da.
Chóralne zaśpiewy idealnie komponują się z głównym wokalistą,
klawiszowiec daje upust swoim emocjom, a gitarzyści drą struny do
ostatku sił. Świetne power metalowe zadęcie, które uwielbiam.
„Shark Attack” nie daje nam odpocząć i jest zadziornie, ciężko. Gitary
brzmią hard rockowo, wokalista śpiewa agresywnie, co w tym przypadku się
idealnie łączy. Ale tylko tyle. Trzeci wypełniacz? Nie przeczę. Za to
„Rapid Fire” to ściana szybko mknących power metalowych riffów, które z
każdą sekundą są coraz bardziej melodyjne. Oczywiście nie jest to żaden
cover Judas Priest o tym samym tytule – to autorski utwór załogi ze
Szwecji. Zresztą, początek ma niezłe tempo, które z każdą kolejną porcją
muzyki robi się mdłe. W piosence słychać naleciałości Sabaton, które
psują nastrój.
Ostatni kawałek, czyli „Eternal Flames of Metal” to wspaniałe
zakończenie heavy metalowej uczty. To taki hymn na zakończenie dnia, po
którym możemy iść spać. Moim wyborem jest jednak posłuchanie jeszcze raz
„In Thy Power” w poszukiwaniu fragmentów urzekających, zabawnych,
szybkich, melodyjnych. Ten album trzeba przesłuchać wiele razy, by
stwierdzić czy się podoba czy nie. Niektórych drażnić może wokal. OK, z
tym bym się zgodziła, ale w tutaj mamy wspaniałą grę instrumentalistów,
którzy wypruwają flaki, by muzyka się spodobała szerszemu gronu
metalowych maniaków. Jak na trzeci krążek Cryonic Temple wypuścił album
zasługujący na uwagę. Może nie jest wybitny, ale godny posłuchania. Dla
fanów Primal Fear czy Iron Savior zakup idealny.
7/10
Marta Misiak