1. Change The World
2. Cocaine Cowboys
3. Anarchy
4. California
5. Lickin’ Dog
6. Circus
7. Sin City
8. Got A Reason
9. Drinkin’ Without You
10. Snakes In Paradise
11. Damaged Kid
12. Excited
13. Garden Of Babylon
Rok wydania: 2013
Wydawca: Frontiers Records
http://www.crashdiet.org/
Moja znajomość z Crashdiet zaczęła się przy okazji poprzedniego albumu –
„Generation wild”. Wcześniejsze płyty a to ze względu na wokale, albo
może z powodu produkcji nie przypadły mi do gustu. Powiem wręcz że na
nowy album zespołu wyczekiwałem, jakby miał być on drugą płytą, wydana
po debiucie. Taką, którą zespół będzie mógł dowieść swojej wartości.
Tym bardziej zaniepokojony byłem czy Crashdiet sprosta zadaniu.
Poprzedni krążek był bowiem jedną z moich ulubionych hard rockowych
pozycji 2010 roku.
Juz singiel, który pojawił się w sieci w formie teledysku („Cocaine
Cowboys”) zwiastował dobrą formę, teraz tylko pozostało odczekać kilka
tygodni aby przekonać się czy Szwedom wystarczyło energii i werwy, oraz
dobrych pomysłów by stworzyć dzieło które doścignie, lub przebije
kapitalny „Generation Wild”.
Na poprzedniej płycie uwagę zwracały wpływy. Z tego co pamiętam
porównywałem styl grupy głównie do Skid Row, ale pojawiały się patenty
wydarte żywcem z twórczości innych tuzów hard rocka. Tym razem pierwsze
skojarzenie również przywodzi na myśl kapelę, której swego czasu
przewodził Sebastian Bach, ale tym razem głównie dzięki podobnej
charyźmie wokalisty. W muzyce więcej jest pierwiastka własnego.
Crashdiet porusza się w stylistyce ni to glam rockowej, ni ostrego hard
rocka, znajdując dla siebie miejsce i po raz kolejny zaskakując
świeżością.
Nieco zaskoczony byłem (pozytywnie) pewnym zaszczepieniem klimatu prorefleksyjnego.
Owszem zespół raczy nas energetycznymi do granic przyzwoitości utworami,
przy których słuchacz ma ochotę wyrwać się sprzed głośników i albo
poskakać, albo pokrzyczeć… Pojawia się jednak w muzyce Szwedów kawałki,
które zwykły popełniać dojrzałe zespoły. Takie, w z których wyzierała
pewna tęsknota, refleksja czy… zaduma. Przy okazji warto zauważyć, że na
płycie zabrakło ballady. Dla jednych będzie to wada dla innych zaletą.
Faktem jest że poprzednio i z wolniejszymi utworami grupa radziła sobie
wyśmienicie.
W tekstach i tym razem obok tematów podanych łopatologicznie, sporo
przenośni czy treści nieco ukrytych. Czyli z jednej strony bunt, proste
historie i brutalna rzeczywistość, a nawet bezpośrednie, żeby nie
powiedzieć chamskie frazy, z drugiej motywy, przy których myśl słuchacza
pozostaje parę chwil dłużej.
Nie wymieniam ulubionych utworów, bowiem musiałbym przytoczyć ¾
tracklisty. Faktem jest że na tym krążku pojawiają się utwory bardzo
dobre i świetne. Nie ma czasu na niepotrzebne patenty… nawet nieliczne
wstępniaki czy smaczki pasują idealnie do całości.
Crashdiet zrobił coś więcej niż nagranie wyśmienitego albumu. Nie tylko
sprostał oczekiwaniom fanów, ale ugruntował swoją stylistykę. Myślę, że o
ile tym razem skojarzenia są ulotne – przy okazji płyty kolejnej każdy
będzie mówi o nich jako o liderach sleaze rocka.
Grupa przeskoczyła bardzo wysoko zawieszoną poprzeczkę, nie powielając
patentów, a zarazem zachowując swój styl. Jeśli podobał wam się
poprzedni album, nie ma opcji byście kręcili nosem na nową produkcję
zespołu.
9/10
Piotr Spyra