1. 442 (intro)
2. Armageddon
3. So alive
4. Generation wild
5. Rebel
6. Save her
7. Down with the dust
8. Native nature
9. Chemical
10. Bound to fall
11. Beautiful pain
Rok Wydania: 2010
Wydawca: Frontiers Records
http://www.myspace.com/realcrashdiet
Jakiś czas temu podchodziłem z pewną rezerwą do nowych nabytków
Frontiers. Wiadomo, hard rock nie równy hard rockowi – zwłaszcza AOR.
Niedawno na wynalazki włochów zacząłem patrzeć z nadziejami. Ostatnie
płyty Crazy Lixx czy Treat po prostu mną wstrząsnęły – w bardzo
pozytywnym tego słowa znaczeniu. Kolejna nowość we Frontiers CRASHDIET,
nie dość że ten trend podtrzymuje to, album Generation Wild wydaje mi
się nawet najlepszy w wymienionym towarzystwie. Pomijam historię
(burzliwą) zespołu i jego składu, dla porządku wspomnę natomiast, że to
trzeci album grupy, nagrany z trzecim wokalem.
Grupa przyznaje się do fascynacji Skid Row i fascynacjom tym daje upust w
swoich utworach bez zażenowania. Cóż jeśli wsłuchać się w konwencję,
można również znaleźć w ich stylu elementy charakterystyczne dla płyt
Alice’a Coopera (genialne chórki), czy Meatloffa z końca lat 80-tych,
czy właśnie Skid Row z czasów Sebastiana Bacha.
Album jest tak niesamowicie energetyczny, że nie da się obok niego przejść obojętnie.
Kawałki na albumie mimo, że są dość skondensowane, mają również nieco
miejsca na klimat i zwolnienia. Na pewno jednak zespół nie potrzebuje
uciekać się do żadnych przerywników, czy smaczków. Same gitary na płycie
brzmią klarownie i soczyście… brzmienie albumu jest kapitalne!
Zapewniam też, że nie znajdziecie na albumie słabych utworów.
Jak na prawdziwy album hard rockowy przystało nie zabrakło na nim
ballady i jak to często w latach 80-tych bywało, jest nią utwór ostatni.
Nie jest to typowy wyciskacz łez jak Quicksand Jesus, czy Wasted Time,
ale Beautiful Pain stanowi naprawdę niezły akcent na zakończenie krążka.
Mamy zatem do czynienia z rewelacyjnym kawałem hard rocka. W obecnych
czasach w postaci niemal niespotykanej. Grupa bez skrępowania hołduje
konwencji, która królowała na przełomie lat 80/90-tych… i jeśli komuś
na wspomnienie tamtych lat napływa do oka łezka – po tę płytę musi
sięgnąć.
9/10
Piotr Spyra