1. Intro Yggdrasill
2. Yggdrasill
3. Her Wirt
4. Sauf Noch Ein
5. Hugin & Munin
6. Pfeifsack
7. Hol Bier Herbei
8. Skál
9. Eine Jungfrau
10. Die Rose
11. Ofermod
12. Bonus:
13. 12.Hugin & Munin (L’art. Mystique Remix)
Rok wydania: 2018
Wydawca: Behszmokum Records
http://www.corvuscorax.de
Od dawien dawna fascynują mnie średniowieczne zamki i warownie. Jednak
kiedy je zwiedzam, lub gdy oglądam inscenizacje inspirowane
średniowieczem i dworską codziennością brakuje mi jednej, bardzo
istotnej rzeczy. Brakuje mi muzyki granej na żywo przez trubadurów,
minstreli czy profesjonalne zespoły muzyki dawnej. Wszak nie od dziś
wiadomo, że wspaniałymi muzykantami byli zarówno uliczni grajkowie, jak i
król Henryk VIII czy hiszpański król Alfonso XIII. Muzyka towarzyszyła
nie tylko dwórkom przechadzającym po krużgankach zamku, ale i rycerzom
gotującym się do bitew lub pojedynków. Niestety podczas inscenizacji
przygotowywanych przez polskie bractwa rycerskie i podczas festynów
rycerskich w polskich zamkach najczęściej gość otrzymuje porcję
pierwszej lepszej muzyki dawnej, puszczanej z zacinającej się płyty cd. A
nawet jeśli imprezę zaszczyci jakiś zespół grający na żywo, to jest to
zbyt poważne i – co tu dużo mówić – przeraźliwie nudne.
Chcąc zatem zmienić swoją opinię o muzyce dawnej, postanowiłem szukać.
Pierwsze wskazówki, że muzyka inspirowana np. renesansem może być
przyjemna dał mi Ritchie Blackmore. Poszukiwałem jednak czegoś innego,
jakiegoś rozbudowanego, wiekowego instrumentarium, odpowiedniego dla
ducha tej muzyki. I tak trafiłem na pochodzącą z Niemiec kilkuosobową
kapelę o łacińskiej nazwie Corvus Corax, z niemieckim „podtytułem”: Die
Könige der Spielleute („Królowie grajków”). Średniowieczni trubadurzy. O
to mi właśnie chodziło. Ich teksty były napisane głównie po łacinie, a
do tego te instrumenty – od kóz, przez dudy, piszczałki, po liry korbowe
i najprawdziwsze bębny oblekane skórą.
Z czasem zaczęli się rozwijać. Język łaciński zamienili np. na
starofrancuski. Jednym z najważniejszych przedsięwzięć grupy jest
napisanie własnej muzyki do trzynastowiecznych wersetów pieśni „Carmina
Burana”. Ich instrumenty, donośne mocne męskie wokale w niebywały sposób
współgrały wraz z kilkudziesięcioosobową orkiestra symfoniczną, dwoma
chórami, żeńskim zespołem muzyki dawnej z Czech i sopranistką w partiach
solowych. Sukces wydawnictwa zatytułowanego „Cantus Buranus” powtórzyły
dwa kolejne wydawnictwa, tworząc wspólnie niezwykłą muzyczną trylogię.
„Kruk” nie lubi stać w miejscu, ma bowiem w swoich szeregach muzyków o
niezwykłej muzycznej wyobraźni, realizujących nietuzinkowe pomysły. Raz
potrafią grać średniowieczne „standardy”, używając do tego elektroniki, i
rytmów a’la Rammstein (to właśnie z Corvusa wykiełkowała znana tu i
ówdzie grupa Tanzwut), innym razem zaś kierują swoją muzykę w kierunku
rytmów bałkańskich. Jednakże głównym motorem Corvus Corax jest dobra
zabawa i muzyka sprzed kilkuset lat. I tak przez ostatnie lata „Kruk”
latał i zbierał kulturowe bogactwo średniowiecznej Skandynawii (albumy
„Sverker” i „Gimlie”). Stworzył także muzykę do widowiska „Der Fluch des
Drachen”, cieszącego się w Niemczech sporą popularnością wśród fanów
niekoniecznie zakurzonej epoki.
Kto za tym wszystkim stoi? Jest Castus, udzielający się wokalnie, a
także grający na dudach, cytrze, lirze korbowej oraz szałamai. Są także
Jordon, Vit oraz Wim grający na dudach, Norri Drescher grający na
bębnach, Hatz odpowiedzialny za sekcję rytmiczną na perkusji i talerzach
oraz Frick na niemieckim odpowiedniku basetli.
Czas zapoznać się z najnowszym dziełem Niemców. Album „Skál” otwiera
krótkie intro, przechodzące płynnie w „Yggdrasill” – wspomnienie z
wojaży po zimnych północnych lądach. Na początku kraczą kruki, śpiewają
ptaki, lecz gdzieś w powietrzu czai się przeczucie, że coś się wydarzy.
Stopniowe szepty niezrozumiałych słów zaczynają być coraz lepiej
słyszalne pośród skrzypienia lin drakkaru. Wreszcie do uszu dochodzą
pierwsze dźwięki bardzo dobrego motywu granego na fletach oraz dudach.
Swoim klimatem utwór jest zbliżony do tego, co kiedyś proponowała
szwedzka grupa Hedningarna, lecz będący stylistycznie stuprocentowym
„krukiem”. Warto się wsłuchać w tło i różnorodność użytych w utworze
fletów. Jednak to połączenie ciężkiego nordyckiego wokalu z dudami oraz
basową lirą korbową „robi” cały mistrzowski nastrój. Idealnie
rozpoczęcie albumu, mroczne, ale i mające równocześnie coś z lekkiego
powiewu wiatru. Tak oto Kruk powrócił do domu.
Drugim, a właściwie trzecim utworem jest „Her wirt”.Otwiera do brzęk
strun hurdy gurdy, który nadaje tempo i rytm. Za nim wtórują dudy i znów
za śpiew zabiera się Castus. Tym razem już nie tak basowo. Dobrze brzmi
ten śpiewany po niemiecku kawałek. Tu popis swych umiejętności dają
Wim, Jordon oraz Vit na dudach i kozach. Jednak największa robotę w tym
kawałku robi Hatz na bębnach. W tle da się również usłyszeć skocznie
grającą cytrę. Myślę, że „Her wirt” będzie na koncertach świetną zabawą
za sprawą niesamowicie rozpędzającej się zagrywki na dudach, która aż
prosi do tańca w coraz to szybsze koło. W końcu i muzycy nie wytrzymują
tego tempa i ciężko oddychają. Nieco ponad sześć minut dość szybkiego
tempa daje się we znaki.
Ale „Sauf noch Ein” nie daje odpoczynku od poprzedniego utworu. Może i
jest nieco wolniejszy, ale za sprawą specyficznego klimatu (ten tytuł!)
mamy nieco „pijackie” wrażenie kręcącego się otoczenia wokół. Bardzo
dobre użycie odpowiednich instrumentów – drumli, kóz, i cytry daje
wrażenie, że z każdą sekundą przybywa słuchaczowi promili. Polecam
również obejrzeć dość zmyślny wideoklip, gdzie wkoło różne ręce podają
sobie coraz to większą ilość trunku z rogów i kufli. Od samego patrzenia
zaczyna się kręcić w głowie niczym podczas mocnego upojenia…
Do udziału w nagraniu albumu zespół poprosił również kilka
zaprzyjaźnionych osób. Jedną z nich jest islandzka wokalistka Arndis
Halla. Wspólnie wykonują kolejny z kawałków, „Hugin & Munin”,
promujący płytę. Zaczynamy ponownie od krakania i charakterystycznych,
efektownych zawijanych trąb. Niestety pomimo dość dobrego rytmu i
interesująco granej sekcji dętej nie jest to drugi „Ragnarök” ze
„Sverkera”. Solistka zdaje się nieco szarżować w swojej partii,
natomiast wokal Castusa, który wydaje się kurczowo trzymać tekstu, brzmi
bardzo nienaturalnie, jest dziwnie spłaszczony. Na uwagę zasługują tak
naprawdę jedynie pomysłowe wielogłosy pod koniec. Druga wersja tego
utworu („L’art. mysique remix”), zamieszczona na zakończenie płyty na
szczęście sprawia lepsze wrażenie.
Drugą połowę albumu otwiera „Pfeifsack”. To przede wszystkim kapitalna
gra na basetli oraz lirze korbowej. Cały klimat robią też świetne partie
dud a także nagłe przyspieszenie tempa. Czy tylko mi fragment gwizdany
kojarzy się z małymi skrzatami, którzy po robocie opiekowali się pewną
królewną…? Całość dość ciekawa kompozycyjnie, również i tu pojawia cały
szereg instrumentów, od świetnych bębnów (ależ tam nawija rytm Norri!),
po rogi i drumle. Znów też bardzo dobrze wokalnie brzmi Castus. Ogółem
takie wesołe „Hej ho, do pracy by się szło…”. A po robocie…
…mamy „Hol Bier herbei”, czyli jeszcze jedna okazja, by napić się piwa.
Tu już jest ten najbardziej klasyczny Corvus Corax. Bardzo dobre rogi,
tuba i cytra oraz wokalne zaśpiewy przy dobrze spienionym kaiserze. To
taka niemiecka biesiada w dobrym stylu, a przy okazji numer, który
odpowiednio podrasowany z kolei zmieściłby się do innego wcielenia
Corvusa – Berlinskiego Beatu.
Kolejna propozycja to utwór tytułowy, „Skál”. I muszę przyznać, że
panowie mnie mile zaskoczyli, ponieważ prezentują dawno u nich
niesłyszany utwór instrumentalny. Czym więc zaskakują? Trombitami we
wstępie oraz grą na piszczałkach, tnących niczym najszybsza kapela
metalowa. Do tego trzeba dołożyć melodię, która pojawiała się już w
przeszłości na koncertach, ale była tylko punktem wyjścia do solowych
improwizacji. Jeśli i tego mało, to należy wrzucić kolejny bieg: jeszcze
szybsze tempo grania oraz grę na marokańskich fletach (jak jakiś
opętany zaklinacz węży), flety poprzeczne i najróżniejsze dmuchane
akcesoria. A i tak wydaje się, że wersja studyjna jest tylko szkicem,
który w pełni rozwinie się podczas występu na żywo. Utwór godny tego, by
jego imieniem nazwać cały album.
Czas na drugiego (i trzeciego) gościa oraz kolejny utwór. „Eine
Jungfrau” to popis wokalistki Maxi Kerber, która współbrzmi tu z
zaproszonymi muzykami zespołu Cesair. Już od początku jest pięknie:
słodki głos Maxi łagodnie komponuje się z cytrą, harfą i lirą korbową.
Jako mostek łączący zwrotki zespół serwuje kapitalną grę na dudach i
piszczałkach, jednak to pośrodku dzieje się najwięcej i najpiękniej.
Wszyscy chóralnie śpiewają kolejne wersy opowieści. Muszę przyznać, że o
ile śpiew Arndis bardzo mi odpowiadał na albumie „Sverker”, o tyle
tutaj została ona zdetronizowana przez bardzo ciekawy glos Maxi.
Natomiast gra reszty zespołu: tu już nie ma nic do dodania. Czysta
perfekcja.
Maxi pojawia się także w kolejnym utworze („Die Rose”). Jeszcze raz
zaczynamy od wysoko brzmiących dud, by przejść w chóralny zaśpiew
Castusa i reszty załogi. Jest dostojnie, także wtedy, gdy do głosu
dochodzi Kerber. Znów jest przepięknie. Warto zwrócić uwagę na flecik,
który jej wtóruje w linii melodycznej, a także chórek, przywołujący te
wszystkie najpiękniejsze wokalizy Candice Night. I znów te cudne
wielogłosy pod koniec.
Został już tylko jeden utwór – „Ofermod”. Gdzieś w oddali morza szum,
ptaków śpiew. Klasyczna cisza przed bitwą. Powoli w takt nadawany przez
cytrę i kobziarzy idą piechurzy, by stoczyć swój bój. Nawiasem mówiąc
nie spodziewałem się nigdy, że niemieccy minstrele tak idealnie i z taką
łatwością przesiądą się na irlandzko brzmiące kobzy. Nagle jednak i one
milkną, zaczyna się bitwa, słychać szczęk oręża, jakieś trąby, okrzyki
bitewne… Jaki to nowy teren został zdobyty przez Kruka? Może kiedyś się o
tym przekonamy, może na następnym krążku, sygnowanym przez Corvus
Corax.
Po średnim ostatnim albumie „Gimlie”, który ukazał się pięć lat temu
nie spodziewałem się po „Krukach” tak dobrej płyty. Jednakże muzyka
zawarta na „Skál” broni się jak mury najlepszego zamku. Kolejne nuty
zawarte na tym krążku to kolejne baszty i umocnienia, a gra
poszczególnych muzyków to jeden wielki obusieczny miecz, który potrafi
strącić przeciwnika. Po północnych wojażach z dwóch ostatnich albumów
Corvus Corax obrał wreszcie dobry kurs i leci z wiatrem.
8,5/10
Mariusz Fabin