1. I Am Made Of You
2. Caffeine
3. The Nightmare Returns
4. A Runaway Train
5. Last Man On Earth
6. The Congregation
7. I’ll Bite Your Face Off
8. Disco Bloodbath Boogie Fever
9. Ghouls Gone Wild
10.Something To Remember Me By
11. When Hell Comes Home
12. What Baby Wants
13. I Gotta Get Outta Here
14. The Underture
Rok wydania: 2011
Wydawca: Universal
http://alicecooper.com
Stosunek do odgrzewanych kotletów mam jednoznaczny, przeto z dużą rezerwą zabierałem się za przesłuchanie tego albumu, mimo dużej dozy sympatii i szacunku jakim darzę dokonania Mistrza. Cóż, wujek Alice postanowił pożeglować na fali nostalgii i powspominać stare, dobre czasy. Przypomniał sobie, że prawie cztery dekady temu nagrał jeden ze swoich najlepszych (i najlepiej sprzedających się) albumów „Welcome To My Nigthmare”. Odświeżył kontakty z producentem Bobem Ezrinem, zaprosił do współpracy starych kumpli z czasów, kiedy Alice Cooper oznaczała jeszcze nazwę kapeli, a nie tylko pseudonim artystyczny Vincenta Furniera i po raz drugi wysłał w świat zaproszenie do swojego świata sennych koszmarów…
Muzykę pana Coopera poznałem pod koniec lat osiemdziesiątych dzięki genialnemu utworowi „Poison”. Świetny teledysk zaostrzył apetyt na więcej. Podrasowany heavy metalem krążek „Trash”, z którego pochodzi rzeczony hit oraz jego następca „Hey Stoopid” z 1991 roku skusiły mnie do głębszego spenetrowania wcześniejszej dyskografii wokalisty. Tak trafiłem na „Welcome To My Nightmare” i pozostałe, trudne do jednoznacznego sklasyfikowania pod względem muzycznym, wydawnictwa z lat siedemdziesiątych. Alice Cooper AD 2011 zrywa z metalową estetyką i powraca do swoich korzeni. Napisać o „dwójce” że jest eklektyczną płytą, to… nic nie napisać. Country, wodewil, rock, rzewne ballady, pojawia się nawet disco… Właśnie, ciekaw jestem jakie miny będą mieć fani metalowego wcielenia Coopera po wysłuchaniu pierwszych taktów „Disco Bloodbath Boogie Fever”…
Najlepsze fragmenty? Bardzo dobry otwieracz w postaci „I Am Made Of You” – klasyczny rockowy kawałek w starym stylu z fajnym klimatem; dalej – śliczna miniaturka „The Nightmare Returns” (ten fortepianowy motyw!); przebojowy, stonesowaty „I’ll Bite Your Face Off”, no i pełen rozmachu finał – przewrotnie zatytułowany „The Underture”. Mimo upływu lat specyficzne poczucie humoru Alice Coopera nie opuszcza… Szkoda tylko, że zdecydowanie za często zasłużonego artystę i jego współpracowników opuszczała podczas sesji wena twórcza, bo stanowczo za dużo tutaj numerów nie wystających poza solidne średniactwo. Weźmy chociażby „Caffeine”: to co uszłoby na sucho przeciętniakom, ikonie rocka nie przystoi…
Ale generalnie jest naprawdę nieźle, mam tylko nadzieję, że następnym albumem Vincenta Furniera nie będzie „Alice Cooper Goes To Hell Again”…
7/10
Robert Dłucik