01. Białe krowy
02. Na pól
03. La mala educacion
04. Angela
05. Deszczowa piosenka
06. Gwiazdozbiory
07. 0Rh+
08. W chorym sadzie
09. Woda lezy pod powierzchnia
10. Rudy
11. Los cebula i krokodyle łzy
12. Jutro
Rok wydania: 2011
Wydawca: Mystic Prod.
http://coma.art.pl/
Przyglądając się osiągnięciom artystycznym zespołu Coma, można już
dziś zaryzykować stwierdzenie, że to klasyk rodzimej sceny muzycznej. A
jak na klasyka przystało posiada równie klasyczny dorobek fonograficzny.
Pierwsze dwie płyty znokautowały słuchaczy i zasłużenie wyniosły
grupę na szczyt popularności oraz uznania wśród ludzi z tak zwanej
branży. Posiadając już solidne fundamenty nagrali trzeci album,
„Hipertrofię” (2008) którą mogli spokojnie dopieścić w studio, w efekcie
proponując słuchaczom wyśmienicie wyprodukowany koncept album w dodatku
dwupłytowy, na co niewiele zespołów mogło sobie wówczas a także dziś
pozwolić . Wszystkie trzy wspomniane płyty zgarnęły Fryderyki w
kategorii najlepszy album (rock), a ostatnia stała się platynową.
Niekwestionowany status gwiazdy, dały zespołowi prawo, by w jednym
roku 2010 wydać trzy kolejne pozycje , nie martwiąc się o ostateczny
wynik ich sprzedaży. A te i tak pokryły się szlachetnym kruszcem. Mowa
tutaj o dwóch albumach koncertowych, z czego ten pierwszy można by
rzec to standardowy występ „Coma Live”. Za to drugi został
zarejestrowany z orkiestrą „Coma symfonicznie”, a takie możemy znaleźć
u największych, zarówno u tych o międzynarodowej sławie jak Deep
Purple, Metallica czy rodzimych, zasłużonych kapel jak Perfekt, Dżem.
Pozostaje jeszcze wspomnieć o płycie jaką niektóre uznane polskie
zespoły nagrywały by otworzyć sobie możliwość zaistnienia poza granicami
naszego kraju czyli w języku angielskim „Excess” (tutaj oczywiście mam
na myśli takie grupy jak Maanam, TSA, czy ostatnio Myslovitz). I do
tego wszystkiego Coma dokłada świeżo wydany album bez tytułu, który od
razu ze względu na charakterystyczną okładkę zdominowaną przez jeden
kolor zyskuje miano „Czerwonego albumu”. Równie szybko w głowie
pojawiają się skojarzenia z innymi klasykami nazwanymi wg tego samego
klucza czyli z takimi gigantami jak „Biały album” The Beatles czy
„Czarny album” zespołu Metallica. Pozostaje oczywiście pytanie czy
muzyczna zawartość czerwonego również pretenduje do tego by stać się
klasykiem rodzimej fonografii jakim stał się zestaw biało-czarny na
świecie? Być może pytanie jest postawione trochę na wyrost ale muzyka
z tej płyty broni się sama. Wybór koloru wydaje się nie być
przypadkowy, bowiem wraz z czerwienią okładki otrzymujemy silną,
bardzo wyrazistą treść, która zdecydowanie wyróżnia się na tle
wszystkich odcieni szarości. Nowa płyta nie jest kontynuacją żadnej
ze swoich poprzedniczek, w swej instrumentalno-słownej treści
zdecydowanie uproszczona, ale to nie jest zarzut. Wręcz przeciwnie.
Zdominowana przez nu metalowe dźwięki bez wzniosłej „werbalnej
masturbacji” daje mocną, bardzo spójną całość. Oczywiście nie ma tu
mowy o żadnej infantylizacji tekstów, nadal autor porusza się wśród
tematów, które wkurzają do bólu lub intrygują. Wszystko doskonale
zaśpiewał jak zwykle Piotr Rogucki , jego interpretacja w teatralny
wręcz sposób swojej rockowej poezji zawsze stanowiła o sile Comy.
Zawiodą się ci , którzy będą poszukiwać kolejnych wersji wzniosłych
„Leszka Żukowskiego” czy „Zaprzepaszczonych sił…”, co nie znaczy że
utworów o takiej sile rażenia nie ma bo „0 RH+” , „Rudy” czy „Los cebula
i krokodyle łzy”, również wywołują mrowienie na ciele. Zaaranżowane
bez zbędnej patetyczności, są jak doskonale dopasowane puzzle do
całości układanki. A całość to świetny, rockowy, metalowy album i można
już zacierać ręce w oczekiwaniu na promocyjną trasę zespołu. Potęga
brzmienia nowych numerów musi się sprawdzić w koncertowym wykonaniu. W
mojej kolekcji „Czerwony album” Comy oddzieli „Biały album” Beatlesów
od „Czarnego albumu” Metallicy , ale tylko dlatego że mam płyty ułożone
w alfabetycznej kolejności. Natomiast nie mam żadnej wątpliwości co do
tego, że mamy do czynienia z zespołem wybitnym , który wraz z nową płytą
proponuje nam kilkadziesiąt minut ostrej jazdy.
9/10
Witold Żogała