1. Excess (6:00)
2. Transfusion (3:53)
3. Poisonous Plants (6:42)
4. Confusion (3:21)
5. T.B.T.R. (Turn Back the River) (8:29)
6. Struggle (5:02)
7. Afternoons In the Colour of Lemon (5:45)
8. Witnesses of the Decline of the Eternal Boys Land (5:11)
9. Silence And Fire (9:23)
10. Eckhart (10:46)
11. F.T.P. (Fuck the Police) (2:57)
12. F.T.M.O. (Feel the Music’s Over) (5:16)
Rok wydania: 2010
Wydawca: Mystic
http://www.myspace.com/comagroup
Coma ma dosyć grania w śmierdzących spelunach? Szczania pod mur lub
popękanej toitoiki po koncercie? Żadne zaskoczenie. Dlaczego ludzi dziwi
więc, że nagrali anglojęzyczną płytę i próbują przebić się ze swoją
muzyką na rynku zagranicznym? Ten moment musiał nadejść, prędzej czy
później. „Excess” omija nasze „bajorko” szerokim łukiem, ale nie oznacza
to, że fan, gdyby go taka ochota naszła, nie może sobie płytki na półce
postawić. I tym właśnie zajmiemy się w poniższej recenzji. A raczej
analizą słuszności takiego czynu.
Na „Excess” składa się dwanaście kompozycji, z których dziewięć to
przetłumaczone na szekspirowski ćwierk utwory z „Hipertrofii”. Tutaj
zatrzymamy się na chwilę. Ich kolejność jest zmieniona, więc i po
(ośmielę się stwierdzić) fenomenalnym koncepcie ani śladu. Szkoda, że
jakiś John Doe nigdy nie będzie miał okazji zmierzyć się ze wzruszającą
historią Woli istnienia. Sam wybór kawałków z kolei nie zaskakuje, są to
największe „wymiatacze” żółto – czarnego albumu. Jest „Wola istnienia”
(„Excess”), „Zamęt” („Confusion”), są „Trujące rośliny” („Poisonous
Plants”) i obowiązkowa „Transfuzja” (Transfusion”). Znalazło się także
miejsce dla najbardziej epickich momentów drugiego krążka „Hipertrofii”,
czyli „Ciszy i ognia” oraz „Ekhart”. Trzy pozostałe kawałki to
starusieńkie „Turn Back the River”, które wreszcie trafiło na srebrny
krążek i brzmi fantastycznie, niezrozumiałe dla mnie „Fuck the Police”
(soundtrack do filmu, swoją drogą) i wieńczące całość „Feel the Music’s
Over”.
Piotr Rogucki głos ma nieprzeciętny, to fakt. Ale w języku angielskim
nie potrafi się nim aż tak dobrze bawić, modelować, zaskakiwać
słuchacza. Ciekawe, że pod względem wokalnym, utwory prezentują różną
jakość. „Struggle” brzmi o wiele bardziej przekonująco niż, dajmy na to,
„Transfusion”. Z wiadomych powodów, najlepiej słucha się utworów
nowych, nie porównamy ich bowiem z rodzimą wersją. A te, pomijając „Fuck
the Police” (umiejscowione na płycie zaraz po „Eckhart” – totalny brak
wyczucia), są wspaniałe. „Feel the Music’s Over” bez wyrzutów sumienia
stawiam na szczycie „excessowego” podium.
„Hipertrofia” dla mnie jest porażająco pięknym albumem (kiedyś było
inaczej, ale przeszłość zostawmy w spokoju), dlatego zniszczenie jego
skomplikowanego sensu mógłbym nazwać profanacją. „Mógłbym”, bowiem nie
dla mnie „Excess” tak naprawdę zostało nagrane. Polski fan, jeżeli już
płytę postawi na półce, zrobi to zapewne dla premierowych kawałków.
Ponieważ te „odświeżone” zna w „swojej”, lepszej wersji – jako część
monumentalnej historii. Ale przyznajmy szczerze – bez problemu potrafię
sobie wyobrazić fana, który „Excess” na swojej półce nie postawi. Bo,
koniec końców, to nie dla niego nagrano ten album.
Ocena? Jeżeli naprawdę tak Ci na niej zależy, niech będzie pięć
zaprzepaszczonych sił wielkiej armii świętych znaków na domniemane
dziesięć
Adam Piechota