1. Beginning
2. Under My Streets
3. Dance
4. MLB
5. My Crown
6. Na hi es
7. Undercover
8. 521
9. Surrender
10. Whispers
11. From Water
12. Get born
13. Shotgun 9
14. My Way
15. Unforgettable
16. “Kill the Indian, Save the Man”
17. Down Below
Rok wydania: 2012
Wydawca: Mystic Production
http://www.cochise.pl
Wiele obiecywałem sobie po tej płycie. Zapowiedzi o indiańskich
motywach, wiadomość, że grupa nagrała własną wersję doorsowskiego
klasyka „Five To One”, wreszcie rewelacyjny singiel „MLB” tylko
zaostrzały apetyt na więcej…
Wreszcie jest. Odpalam i… Napiszę krótko: nie zawiedli. A przecież
porwali się na ambitne zadanie – „Back To Beginning” to concept album.
Łatwo można się „sparzyć”. Im na szczęście udało się tego uniknąć. Jest
bardzo dobrze, a momentami sięgają gwiazd. Jak we wspomnianym już „MLB”,
gdzie The Cult z „szamańskiego” okresu w karierze spotyka się z Jimem
Morrisonem. Jak w nawiedzonym „Na hi es”… Jak w pięknym „From
Water”…
W atmosferę całości wprowadzają transowe bębny połączone z recytacjami
indiańskiego szamana, co składa się na miniaturkę „Beginning”.
Introdukcja płynnie przechodzi w rytmiczny „Under My Streets”. Gitara
basowa rządzi we wstępie „Dance”, gitarowy riff i generalnie cały
kawałek sporo zawdzięcza niejakiemu Danzigowi. „Nie dziwi nic” – jak
śpiewała niegdyś pani Geppert: Cochise znalazł się w gronie kapel na
polskiej płycie w hołdzie temu artyście, a poza tym Danzig na pierwszych
płytach sporo czerpał ze stylu wypracowanego przez Morrisona. Wszystko
się więc zgadza… Końcówka tego kawałka to z kolei mrugnięcie okiem w
stronę Metalliki. Pozostając jeszcze chwilę przy inspiracjach wielkimi
kapelami: parę razy odzywa się też miłość muzyków do grunge, z naciskiem
na stary, dobry Pearl Jam i Soundgarden.
O „MLB” już było… Dobra, nie będę przecież opisywał Wam tej płyty
kawałek po kawałku, bo nie chciałbym zachować się jak pewien rodzimy
krytyk filmowy, który kiedyś w dyskusji nad filmem przed emisją tegoż na
antenie TVP1 tak się zagalopował, że… opowiedział całość fabuły
łącznie z zakończeniem. Trzeba coś zostawić do odkrywania potencjalnym
odbiorcom. Dodam tylko, że jest co odkrywać na tym albumie wraz z każdym
kolejnym przesłuchaniem. „Back To Beginning” to długa podróż, nawet
jeśli jakiś przystanek umknie Wam za pierwszym razem, odkryjecie jego
urok przy kolejnym podejściu. I za to też lubię ten materiał. Po prostu:
cymes!
10/10
Robert Dłucik
PS: Trochę się zdziwiłem, że Paweł Małaszyński tak często rzuca na tej
płycie „fuckami”. Po jego niedawnej wizycie u Wojewódzkiego dziwię się
mniej. Facet naprawdę potrafi się nieźle wkurzyć…