1. Letter from hell
2. Ex
3. War song
4. Girl with the gun
5. Still
6. Dirty
7. Karzeł
8. Coma
9. Suicie lovers
1O. Sad woman
Bonus track
11.Seven days
Rok wydania: 2010
Wydawca: Cochiserock
http://stillalive.cochise.pl/
Poznałem ten zespół dzięki coverowi Danziga „Lick The Blood Off My
Hands”, który trafił na polski album nagrany w hołdzie Amerykaninowi.
Tym bardziej ucieszyłem się, kiedy odpakowałem z folii debiutancki
(choć nie będący dziełem muzycznych debiutantów) materiał białostockiego
kwartetu. Wspomniany cover mocno zaostrzył mój apetyt, bo naprawdę
został zrobiony z klasą. Przeczucie mówiło mi, że zespół, który tak
stylowo interpretuje kompozycję Glenna Danziga nie może nagrać złej
muzyki. I faktycznie…
Odgłos kroków, potem bohater zapala papierosa, zaciąga się dymem, z głośników płyną delikatne dźwięki gitary i wokal intonuje: „I’ll be there if you send me a letter from hell/I’ll be there if you kill me before the end”.
Mocne słowa, świetne otwarcie płyty, kawałek zapada w pamięć od
pierwszego przesłuchania i chce się do niego wracać zaraz po wybrzmieniu
ostatnich taktów…
Co ciekawe: za partie wokalne w Cochise odpowiada Paweł Małaszyński.
Tak, ten Paweł Małaszyński. Gwiazda serialu „Magda M.” i filmu „Ciacho”.
Czyżby do Polski dotarła hollywoodzka moda udzielania się popularnych
aktorów w rockowych kapelach? Daleki jestem jednak od posądzania Cochise
o koniunkturalizm, bo raz, że wydali ten materiał własnym sumptem; dwa,
że nazwiska gwiazdy polskiego kina nie znajdziemy we wkładce (figuruje
po prostu jako Paweł); and last but not least … za ambitna i dojrzała
to płyta. Nie uświadczymy tu żadnego trzyminutowego pitolenia z ckliwymi
refrenami, ani wdzięczenia się do klienta sformatowanych stacji
radiowych. Na „prime time” w Vivie też bym raczej nie liczył;)
Kwartet proponuje natomiast intrygującą mieszankę, w której można
znaleźć klasyczny rock, metal (czasem nawet ten spod znaku Metalliki),
grunge, gotyk (ale taki w duchu starego, dobrego Fields Of The
Nephilim), a nad całością unosi się specyficzny „szamański” klimat,
którego nie powstydziliby się The Doors i The Cult. Gdyby mistrz David
Lynch zamierzał nakręcić następcę serialu „Miasteczko Twin Peaks”
spokojnie mógłby sięgnąć po parę kawałków ze „Still Alive”… Trudno
znaleźć słabe punkty na tym albumie, jeśli już… może lepiej byłoby,
gdyby wszystkie utwory zostały nagrane po angielsku, ale… to naprawdę
trochę jak szukanie dziury w całym.
„Letter From Hell”, „War Song”, „Still”, „Dirty”, „Coma” (niemal w
całości instrumentalny utwór), „Sad Woman” i akustyczna, sympatyczna
balladka „Seven Days” – na mój gust najmocniejsze punkty tego bardzo
dobrego wydawnictwa. Więcej takich debiutów na polskiej scenie!
8,5/10
Robert Dłucik