1. Stellar Attraction (7:00)
2. After The Day (4:27)
3. Stay (4:56)
4. Jericha (7:10)
5. Pure (2:02)
6. Winterpause (4:03)
7. Cat’s Worst Grave (6:37)
8. Dictator (3:41)
9. The Ultimate Song (3:46)
10. Call For Life (5:12)
Rok wydania: 1990
Wydawca: Sisyphus Records
Poznanie tego albumu – jak wielu zresztą – zawdzięczam niezapomnianym
„trójkowym” audycjom Tomasza Beksińskiego. W Wigilię minęła kolejna
rocznica Jego tragicznej i bezsensownej śmierci…
Chandelier to niemiecki kwintet, z dwójką muzyką o znajomo brzmiących
nazwiskach w składzie (Tobias Budnowski – instrumenty klawiszowe, Tom
Jarzina – perkusja). Znajomo brzmią również pierwsze dźwięki
otwierającego „Pure” utworu „Stellar Attraction”. Tak, to Marillion ze
swoich najlepszych lat… O ile szczerze nie znoszę sytuacji, kiedy
jakaś kapela bezczelnie podpina się pod sukces sławniejszych kolegów,
kiedy ci wciąż aktywnie działają – to bynajmniej nie zamierzam potępiać
kogoś kto naśladuje zacny wzór, gdy ten należy już do historii lub
radykalnie zmienia muzyczny styl. A Marillion u progu lat
dziewięćdziesiątych – bez charyzmatycznego Fisha w składzie – byli już
myślami na „wakacjach w Raju”… I tu właśnie otwierało się pole do
popisu dla takich grup jak Chandelier, czy australijski Aragon, którzy
swoimi płytami chociaż częściowo ukoili płacz osieroconych po genialnych
albumach „Script For A Jester’s Tear”, „Fugazi” i „Misplaced
Childhood”.
Jasne, że „Pure” to nie ta sama półka, ale słychać że wokalista Martin
Eden solidnie odrobił lekcję z frazowania wielkiego Szkota, podobnie
zresztą jak gitarzysta Udo Lang ze Steve’a Rothery’ego i wspomniany
wcześniej mr Budnowski z klawiszowych pasaży Marka Kelly’ego. „Stellar
Attraction” rzeczywiście jest atrakcyjnym wprowadzeniem w płytę. Piękny
balladowy „Jericha” i fajnie narastający „Cat’s Worst Grave” też
ucieszą fanów progresywnych klimatów. Podobnie jak finałowa ballada
„Call For Life”.
Sympatyczna płyta, zawodowo (jak to u Niemców) zagrana i zrealizowana, a
że oryginalności w niej tyle co śmiesznych dowcipów w niemieckich
komediach? Cóż, w latach dziewięćdziesiątych trudno było spodziewać się
nowatorstwa po artrockowych zespołach. A do „Pure” – niezależnie od
mankamentów – i tak warto co jakiś czas wracać…
7,5/10
Robert Dłucik