CENTURION – 2015 – V

Centurion - 2015 - V

1. Caesar’s Speech To The Senate
2. The Legionary
3. Kommander
4. Non Omnis Moriar
5. Eye For An Eye
6. Sins Of The Nation
7. One Shot One Kill
8. Days Of Mourning
9. War Red Skies
10. Parasite
11. Burnin’ Pyres
12. Burnin’ Pyres (Acoustic Version)

Rok Wydania: 2015
Wydawca: Sg Records


„Roma Victor!”, wołał po wygranej bitwie generał Maximus w filmie „Gladiator” Ridleya Scotta. Hasło to od wielu już lat towarzyszy muzykom włoskiego (a jakże!) zespołu Centvrion (Centurion). Bracia Fabio i Luciano Monti, którzy założyli grupę w 1992 roku postawili sobie za cel muzyczne przypomnienie krwawych czasów i bitew Imperium Rzymskiego. Nazwa zespołu (pisana po łacinie, z charakterystycznym „v” zamiast „u”) oznacza natomiast niższego rangą oficera wojskowego Imperium – idealnie wpisuje się więc w stylistykę wybraną przez muzyków do snucia metalowych opowieści o rzymskich podbojach.

Z początku nie szło im jednak za dobrze. Pierwsza płyta („Arise of the Empire”) została wydana dopiero w 1998 roku. Kolejne, coraz ciekawsze albumy ukazywały się zaś w 2000 („Hyper martyrium”), 2002 („Non plvs vltra”) oraz w 2005 roku („Invulnerable”). Przyniosło to wreszcie owoce – dzięki swej charakterystycznej metalowej estetyce zespołowi udało się w ostatnich latach zagrać na kilku festiwalach obok m. in. Judas Priest, Accept czy Megadeth. Przez ten okres dochodziło także do wielu zmian personalnych – zespół opuścił między innymi jeden z braci Monti, Luciano. Obecnie legion metalowych centurionów tworzą: Roberto „Robo” Cenci (śpiew), Leonardo Postacchini (gitara), Fabio Monti (gitara), Gianluca Mandolesi (bas) oraz Giovanni Pezzola (perkusja).

W 2015 roku, po 10 latach od ostatniego albumu, zespół nagrał piąty w dyskografii album – „V” (V rzymskie oznaczające „5”, ale i „v” jak „victor”, czyli „zwycięski”). Czy z tej potyczki grupa wraca z tarczą czy na tarczy? Posłuchajmy…

Album otwiera intro w postaci przemówienia Cezara do Senatu. W krótkiej mowie cesarz próbuje przekonać nas do wspanialej idei nowego Cesarstwa Rzymskiego. Bardzo wymownie i przekonująco wypadają zwłaszcza ostatnie słowa: „Panowie Senatorowie, wojna zakończona”. Czyżby? Niezupełnie, bowiem na salę obrad wkraczają cesarskie legiony – „The legionary”. Rozwalające niczym strzały uderzenia perkusji i szybki, ostry jak sztylet riff gitar rozpędzają wojska Centurionów wraz z Robo na wokalu. Już na początku daje się poznać świetną znajomość języka angielskiego u włoskiego wokalisty oraz niemal hetfieldową zadziorność. Jeszcze ciekawiej dzieje się w refrenie, chóralne zaśpiewy wraz z wysokimi partiami wokalnymi przywołują na myśl dobrą starą szkołę power metalu. Krótkie ciekawe solo i legiony pędzą dalej bez utraty tchu. Bardzo dobre rozpoczęcie albumu.

Na czele każdego wojska stoi „Kommander”, który także i tu jest nierozerwalnie złączony z „Legionami”. Jest ciężko, bardzo szybko i niesamowicie złowieszczo za sprawą rewelacyjnego wokalu, który miejscami może również przypominać głos Hansiego Kürscha z Blind Guardian. Jest także solidnie, mięsiście i chóralnie w refrenie. Na uwagę zasługują obaj gitarzyści, którzy pomiędzy szybkimi i ostrymi riffami potrafią wzajemnie bić się na solówki.

Na początku kolejnego utworu, „Non omnis moriar” warto z kolei zwrócić uwagę na grę sekcji rytmicznej, która stara się narzucić gitarom własne tempo biegu. W tym kawałku dominuje głównie zmienność tempa, a także ciekawy rytm refrenu. A ponieważ wcześniej mogliśmy się już przekonać o umiejętnościach solowych gitarzystów, nie pozostaje nic innego, jak tylko wsłuchiwać się w melodię refrenu, tym razem jednak wyłącznie granej na gitarach prowadzących. Na koniec mamy jeszcze popis wokalnych górek Robba, który zdobywa je z dużą łatwością, zupełnie niczym inny metalowy Rob.

„One shot, one kill” rozpoczyna krótka sekwencja strzelaniny w stylu Call of Duty, po której następuje kolejna seria, tym razem wykrzykujących wersów Robba. Ponowne skojarzenia z Halfordem (np. „Into the pit”) są tu jak najbardziej na miejscu – jest wściekle i bardzo szybko, z wkręcającym się w mózg krzykiem.

„Sins of the nation” to znów motoryczny, ciężki i nieco połamany riff gitar. Warto znów posłuchać linii melodycznej refrenu oraz gry gitar w tle. Tym razem próbują one wyciągnąć nieco z nauki metalu od Judas Priest. I co ważne, nie jest to bezmyślne kopiowanie, ale branie bardzo dobrych przykładów z wzorowo odrobionej lekcji muzyki.

Kolejną propozycją Centvriona jest „Eye for an eye”. Po krótkiej wymianie ognia między perkusją a gitarami do głosu dochodzi znów ten niemal halfordowy głos wokalisty. Ciekawym pomysłem dla zrównoważenia krzyku Robba jest chóralny zaśpiew reszty zespołu. Co ważne, znalazło się też troszkę miejsca dla growlu. Wszystko to wymieszane razem składa się na bardzo szybki, ale i melodyjny kawałek ze znakomitymi solówkami Leonarda i Fabio.

Po sześciu niebezpiecznie dynamicznych i ostrych utworach zespół chwyta za gitarę akustyczną. To „Days of mourning”, a więc zgodnie z tytułem robi się klimatycznie, nastrojowo. Po raz kolejny możemy się również przekonać o bardzo dobrych warunkach głosowych wokalisty. Świetna kompozycja, mająca w sobie coś z ballad Whitesnake, wprowadzająca chwilę odpoczynku, a także pozwalająca odkryć niemałe umiejętności gry zespołu na gitarach akustycznych.

Kolejnym utworem jest „War red skies”. Rozpędzające maszynerię riffy gitar, po chwili dołącza perkusja i wszystko już biegnie tak, jak powinno. Jeszcze szybciej i ostrzej robi się w refrenach. Warto odnotować grę gitary basowej i reszty sekcji rytmicznej. Świetnym pomysłem zespołu jest urozmaicenie głównego riffu prostymi metalowymi zagrywkami, co daje wyborny efekt. Chwilę później mamy dalszą część galopady okraszonej solówkami gitar.

„Parasite” to przedostatnia kompozycja albumu, znów fajna szybka jazda z wysokim priestowym wokalem. Całość spaja bardzo dobry refren, a zespół i w tym utworze postanawia wziąć na warsztat najlepsze i najprostsze metalowe riffy, ustawiając solidną lokomotywę, do której dołączane są kolejne wagony z efektownymi riffami i solówkami.

Ostatnim utworem w podstawowym zestawie albumu jest „Burnin’ pyres”. Czyste brzmienie basu przerywa delikatny śpiew i podkręcenie tempa. Czując, że to ostatni utwór na płycie zespół jeszcze raz udowadnia, że potrafi zarówno porządnie, szybko grać, jak i wymyślać bardzo dobre solówki. Tak właśnie brzmi rasowy power metal! Jako bonus do albumu dodano akustyczną wersję „Burnin’ pyres”, a więc jeszcze raz gitary akustyczne i nostalgiczne pożegnanie się ze słuchaczami.

Układając prawą dłoń w znak victorii Centvrion daje nam znać, że oto z metalowych wojaży powraca z tarczą, a imperium power metalu istnieje i ma się bardzo dobrze. Jest to bardzo dobrze stworzony i zagrany materiał. Jeśli więc komuś brakuje następcy „Painkillera”, to bez wątpienia powinien sięgnąć po ten album. Ave Centvrion!


8/10

Mariusz Fabin

Dodaj komentarz