1. Mammon 3:45
2. Klub M 3:28
3. Insomnie 3:32
4. Po drugiej stronie lustra 4:18
5. Absinth 4:18
6. Sarita 3:34
7. Niepamięć 4:25
8. Amstetten 2:40
9. Mój własny zdrajca 2:40
10. Armia cieni 3:44
11. Miasto gniewu 4:14
12. Odium 2:44
13. Ostatnie zaćmienie 3:49
Rok wydania: 2012
Wydawca: MJM Music PL
http://www.carrion.pl/
Po „Carrion” i ciepło przyjętym „El Meddah” nadeszła pora na kolejną
odsłonę twórczych możliwości radomskiego Carrion. Zespół od ostatniego
czasu przeszedł małą metamorfozę personalną – miejsce klawiszowca
Dariusza „VanChesco” Wancerza zajęła blondwłosa Dorota Turkiewicz (ex
Acute Mind). Nowy nabytek to nie tylko pożywka dla oka, Dorota i jej
zaangażowanie, styl gry sprawiły, że „Sarita” brzmi inaczej niż
wcześniejsze dokonania Carrion. Co najważniejsze, jest to zmiana na
lepsze. Zespół zyskał nowe, bardziej selektywne, przejrzyste brzmienie.
Kompozycje stały się bardziej urozmaicone i klimatyczne, a materiał
charakteryzuje większa spójność. Album jest krótszy, bardziej zwięzły,
aniżeli „El Meddah”. Poszczególne kompozycje nie zlewają się (w tak
dużym stopniu) w jedną masę – to doskwierało przy okazji poprzednika.
Jak i w przeszłości tak i tym razem Carrion może się poszczycić udaną
okładką. Ta jest zrobiona w stylu manga, ale tak nie do końca. Wśród
gęstych płomieni widnieje postać dziewczynki o imieniu Sarita,
dziewczynki, która zmarła wskutek testowania leków przez koncerny
farmaceutyczne w Indiach (przypadek zapewne nieodosobniony). W pewnym
stopniu można to uznać za manifest przeciw ludzkiej chciwości i
bezduszności napiętnowanej pogonią za bogactwem, ale to wątek do
rozważań na innej płaszczyźnie.
Dźwięki… tak, te powinny nas interesować najbardziej – są one równie
okazałe, co grafika. Dominują; ciężar, siarczyste, mocne brzmienie i
szeroki wachlarz melodii. Każdy utwór – bez względu na potencjał energii
– został wyposażony w charakterystyczny, melodyjny refren (ciężko
wskazać ten najlepszy). Muszę się przyznać, że niejednokrotnie nie
mogłem się doczekać kolejnego refrenu, ale tu pojawia się pewna pułapka.
Utwory posiadają podobną, piosenkową strukturę i można odnieść
wrażenie, że słucha się jednego, długiego utworu. Chyba to jest jedna z
nieodzownych cech Carrion, choć jak już wspomniałem „Sarita” – pod tym
względem – wypada się dużo lepiej.
Bardzo ciekawie prezentują się elektroniczne ornamentacje, tła. To w
połączeniu z ciężarem gitar i „punktową” sekcją rytmiczną daje pożądany
rezultat. Tego doświadczyć można już przy okazji otwierającego „Mammon”
posiadającego dość industrialny klimat. Siląc się na porównania na myśl
przychodzą takie nazwy jak Linkin Park (starszy), Paradise Lost (za
czasów „Symbol Of Life”) i rodzima Ira (taka na sterydach). Kto myśli,
że Carrion to zlepek zrzynek, ten się słono myli – zespół wypracował
sobie charakterystyczny styl, choć nie ma w nim wielkiej przestrzeni na
eksperymenty. Jednak i te można znaleźć na „Sarita”, „Po Drugiej Stronie
Lustra” zawiera ciekawe wstawki wokalne w stylu reggae. Pojawiają się
również żeńskie wokalizy (Amstetten) autorstwa Agnieszki Czerwińskiej.
Płyta jest mocno naszprycowana energią i rockowym pazurem – a momentami pojawia się jeszcze więcej ognia (Armia Cieni).
Kompozycje nie przekraczają pięciu minut, co sprawia, że przebojowa
piosenkowość jest bardziej namacalna. Żeby nie było w samych
superlatywach to trochę „zimnej wody”. Skromnym minusikiem jest
„kulinarna”, dość irytująca wstawka w „Absinth”, psuje fajny kawałek!
Poza tym „potknięciem” więcej grzechów nie pamiętam.
Najnowsze wydawnictwo Carrion to rzecz dla entuzjastów bardziej
nowoczesnych brzmień o elektronicznym kolorycie. To bardzo melodyjna, w
pewnym sensie chwytliwa pożywka dla ucha. „Sarita” to doskonały dowód na
to, że i w Polsce można nagrać dobry, rockowy album i to na światowym
poziomie. Gdyby nie polskie teksty – Carrion miałby spore szanse, by
zatrzasnąć zagraniczną sceną – w sumie nic straconego!
8/10 (z upływem czasu nota może mieć tendencję wzrostową)