1. Table for One (4:22)
2. Spirits in Need (4:47)
3. One of Those Days (3:50)
4. Even Dead Things Feel Your Love (3:17)
5. Built to Last (4:24)
6. The World Can Wait (4:33)
7. A Simple Reminder (4:25)
8. Cornerstone (2:49)
9. Home (3:46)
10. Waiting in the Wings (5:33)
Rok wydania: 2011
Wydawca: Friskt Pust Records
http://www.myspace.com/pettercarlsen
Nie tak dawno temu miałem przyjemność odkryć przed wieloma osobami
muzyczny debiut Pettera Carlsena, a Norweg najwidoczniej nie chciał
tracić czasu lub młodości i na początku 2011 roku wydał następcę
uroczego „You Go Bird” – omawiany dzisiaj „Clocks Don’t Count”. Na
początku chciałbym ostrzec wszystkich zainteresowanych wydawnictwem –
nabycie go w Polsce na razie jest niemożliwe. Pozostaje import, czekanie
na litość Rock-Serwisu, bądź wizyta w zatoce piratów, za którą jednak –
należy pamiętać – idzie się do piekła. Wybór należy do Ciebie, lecz
przekonaj się najpierw, czy warto nadwyrężać kartę kredytową lub
sprzedać duszę diabłu.
Co się zmieniło w muzyce Pettera? Wyczuwam intensywne wpływy jego
kolegów z Anathemy, z którymi wyruszył w trasę. „Clocks Don’t Count”
atakuje słuchacza pewnością siebie, świetnym brzmieniem i odrobiną
czadu, jakiej w debiucie mogło brakować. Singlowe „Spirits in Need” w
dynamicznym finale sprzeda Ci solidnego kopa w cztery litery, a duszne
„Built to Last” po krótkim, onirycznym momencie, wybucha ponownie
kaskadą bębnów i lekko apokaliptycznym, może trochę postrockowym
klimatem. Zadziornie przedstawia się także „A Simple Reminder” oparty na
hałaśliwej perkusji i monumentalnych (jak na Piotrusia) riffach. Z
Anathemą, a konkretniej przepięknym „Hindsight”, kojarzyć się też może
instrumentalny „Cornerstone”, narastający z każdą sekundą i… Trwający o
kilka minut za krótko 🙂
Fani delikatnych ballad znanych z debiutu Carlsena również nie poczują
się zostawieni na lodzie. Chociaż te smutniejsze oblicze muzyka również
przeszło pewną metamorfozę. Bo kto powiedział, że ballada nie może
zaskoczyć? I tak, otwierający album „Table for One” do współpracy
zaprosi pomrukujący chór męski i skrzypce, które wywracają nagle
kompozycję do góry nogami, a „Even Dead Things Feel Your Love” (cudowny
tytuł!) czaruje przewijającą się w tle trąbką (chyba rozwija się monopol
na dęciaki, najpierw Petter, zaraz po nim Radiohead. Kto następny? Może
Pain of Salvation? Steven Wilson?) i krótkie zakończenie w postaci
samotnego pianina – niech głowę stracę, jeśli Piotrusia nie inspirował
„Alternative 4” Anathemy. Pięknie też kołyszą nas do snu dwa ostatnie
utwory na płycie: wyjęty z „You Go Bird” „Home” i definitywnie
najsmutniejszy, w masochistyczno – pozytywnym znaczeniu tego słowa,
„Waiting in the Wings”, który zaczyna motyw muzyczny niemal wyjęty z
wspaniałego japońskiego filmu, „Casshern”. Wiem, zbieżność przypadkowa,
ale zawsze chciałem przemycić ten tytuł w recenzji.
Czy coś mi nie odpowiada? No tak, jeden utwór na krążku odstaje od
poziomu wyznaczonego przez resztę. Nie wpłynie to na ocenę całości
(którą na pewno już podpatrzyłeś, łobuzie!), ale czuję obowiązek o nim
wspomnieć. Jest to „one of These Days”, w którym ciekawi mnie jedynie
breakdown przed finałem. Całe szczęści, że czarna owca w tej rodzinie
ukryta jest między moim ulubionym „Spirits in Need” i wspomnianą trąbką z
„Even Dead Things Feel Your Love”. Rozmywa się, najzwyczajniej w
świecie.
Wnioski? Banalne wręcz – Petter Carlsen nagrał – przy wyższych
oczekiwaniach – album lepszy od poprzednika. Z przyjemnością głos oddam
wokaliście Anathemy, Vincentowi Cavanagh, który w wywiadzie dla serwisu
examiner.com powiedział: „He’s got an amazing new album out called
„Clocks Don’t Count”. You should hear. It’s just awesome.” Awesome
indeed 🙂
8/10
Adam Piechota