1. Welcome future 8:22
2. Footprints 6:21
3. No more 3:55
4. Who will be next 6:38
5. Early 0:55
6. Turbulence 7:42
7. No return 9:44
8. Autostrada 6:32
9. Lifeprints 3:51
Rok Wydania: 2009
Wydawca: Progress Records
Wydany właśnie album jest już czwartym w dorobku tego szwedzkiego tira.
Szczerze powiedziawszy nie słyszałem poprzednich trzech ale po
przesłuchaniu ich najnowszego dzieła, nie rwę włosów z tego powodu.
Tytuł niniejszej płyty kojarzy się bezsprzecznie z Dream Theater („Six
Degrees Of Inner Turbulence”) jednak muzycznie nie koniecznie im po
drodze. Z informacji reklamującej tą płytę dowiedziałem się, że muzyka
jaką prezentuje zespół, stanowi wypadkową takich muzycznych zjawisk jak:
Genesis, Yes, Saga i oraz Weather Report i Brand X z elementami
charakterystycznymi dla Pata Metheny’ego, Franka Zappy oraz Bacha.
Genesis i Yes? Wzorowanie się na tych zespołach można przypisać w
większym lub mniejszym stopniu prawie wszystkim muzycznym zjawiskom
mającym coś wspólnego z progresywnym nurtem ale w muzyce Brother Ape tak
naprawdę niewiele aż tak bardzo wyrazistych wpływów tych dwóch
klasycznych zespołów. Pewne inklinacje „zappowsko-methenyowskie” może i
owszem, ponieważ Brother Ape ma wyraźne jazzrockowe ciągotki co w
przypadku tej grupy podoba mi się najbardziej. A skąd Bach? Nie mam
pojęcia. Może dla tego, że muzyka snuje się monotonnie, potem bach! I
koniec… A może chodzi o innego Bacha? Wokalistę Skid Row oraz z
Frameshift ? Tutaj znowu pudło. Tamten, to prawdziwe rockowe gardziołko,
natomiast wokal na „Turbulence” jest moim zdaniem najsłabszym punktem
tej płyty. Wokalista śpiewa w taki sposób, jakby wracał właśnie znudzony
codziennym, rutynowym spacerem z psem, jeszcze na dodatek podczas
niezupełnie pięknej pogody. Stefan Damicolas jest zdecydowanie lepszym
gitarzystą i keybordzistą (tym również zajmuje się na tej płycie).
Wydaje mi się, że płyta bardziej by mnie urzekła, gdyby była po prostu
instrumentalna (w tej kwestii prezentuje się mimo wszystko całkiem
nieźle). Słowa uznania należą się bez wątpienia perkusiście – Maxowi
Bergmanowi, jego perkusyjne łamańce robią wrażenie.
Kilkakrotne przesłuchanie sprawia, iż ten muzyczny materiał zyskuje na
wartości (tylko ten wokal!). A może pora pomyśleć nad poszerzeniem
składu ? Gdyby Stefan zajął się tym co robi całkiem dobrze (grą na
gitarze i klawiszach) a za mikrofon wpuścił nową twarz ? Wracając do
muzycznych skojarzeń, mnie nasuwają się nieco inne: np. Cairo albo
Magellan.
5,5/10
Marek Toma