1. Fighting The Gravity (2:18)
2. Corporate Part I (1:53)
3. Stronghold (5:54)
4. My Lust My Fear (5:19)
5. Swallow Me (3:38)
6. Volcano (4:50)
7. My Heart Tells No (4:17)
8. Corporate Part II (3:52)
9. It`s Time (5:04)
10. In Exile (20:29)
Rok wydania: 2017
Wydawca: –
http://brightophidia.pl/
Koniec ubiegłego roku, jak i początek nowego, przyniósł dwie bardzo interesujące płyty naszej rodzimej sceny prog metalowej i tak się złożyło, że w moje posiadanie weszły w tym samym dniu. Mimo, że obydwie można niewątpliwie włożyć do prog metalowej szufladki, są jednak zdecydowanie różne, co świadczy o pewnej umowności muzycznych pojęć. Jedną z nich jest płyta bydgoskiego Art Of Illusion, mająca swoją premierę w styczniu (recenzja niebawem) a drugą grudniowa premiera białostockiej formacji Bright Ophidia – „Fighting The Gravity”. Nieco bardziej ekstremalna, a jednocześnie zróżnicowana i bogata w środki artystycznego wyrazu.
Kilka słów o „dumie Białegostoku” – formacji Bright Ophidia, chociaż piłkarscy kibice, pewnie zarezerwowaliby tą etykietę dla klubu „Jagiellonia”. Nie zbaczając jednak z tematu, dla niewtajemniczonych, może króciutki rys biograficzny. Powstali w 1998 roku, z inicjatywy perkusisty Cezarego Mielko, (bębnił również w formacji Cochise), gitarzysty Mariusza Maciejczuka oraz wokalisty Adama Bogusłowicza. Mają na swoim koncie kilka cenionych w metalowym światku demówek oraz pełne albumy: „Coma”(2003), „Red Riot”(2004), „Set Your Madness Free” (2009), 20 minutową EP – Against the Light (2015) i ten najnowszy, z grudnia ubiegłego roku „Fighting the Gravity”. Obecnie zespół tworzą: Adam Bogusłowicz – wokal, Przemek Figiel – gitara, Cezary Mielko – perkusja, Mariusz Rusiłowicz – bas, Marek Walczuk – gitara.
Dla swojej nowej płyty wymyślili idealny tytuł – walka z grawitacją. Muzyka, swoim oddziaływaniem, w rzeczy samej, wydaje się wymykać jej prawom. Z jednej strony jest szalenie mocna, wgniatająca w fotel, ale kiedy ta metalowa furia, niczym rakieta wyniesie nas nad stratosferę, czuć prawdziwie kosmiczną przestrzeń („Over The Sky. Alone In The Dark…”). Kosmicznej sielanki jednak tutaj nie ma. Muzyka, swoją często połamana strukturą, toczy nieustannie wewnętrzną walkę z prawami grawitacji.
Piękne wprowadzenie do tematu – jakby intro, w postaci tytułowej, dwuminutowej miniatury – „Fighting the Gravity”, a potem już prawdziwy rakietowy odpał , bardzo szybki (półtoraminutowy) „Corporate Part I”. W rakietowym paliwie zapachniało nieco Voivodem. Naprawdę pięknie „chodzi” perkusja w kompozycji „Stronghold”. Tutaj, prawdziwa huśtawka nastrojów, od brutalności po wręcz doom metalowa motorykę. „My Lust My Fear”, to bez wątpienia najbardziej nośny (w pewnym sensie nawet przebojowy) utwór na płycie, idealnie sprawdziłby się, chociażby w „antyradiowym” eterze. Fragmentami, kompozycja kojarzyła mi sie z śląską formacją Osada Vida. Adam Bogusłowicz świetnie sprawdza się zarówno, w szorstkim, aczkolwiek melodyjnym śpiewie, jak i w pełnej furii wokalach, zahaczających o growl. „Swallow Me”, to bardzo mroczny, schizofreniczny, ocierający się trochę o toolową aurę. W „Volcano”, na plan pierwszy wychodzi wyrazisty, nisko zestrojony bas i znów te połamane rytmy, tu nie tylko Voivod, ale cała paleta – mieszanka progresywnego jazz- death -metalu (Death, Cynic, Pestilence…) ale jest również miejsce na klarowną, fajną solówkę. „My Heart Tells No”, zaczyna się bardzo łagodnie, a potem mamy cała kaskadę brutalnej ściany dźwięku. „Corporate Part II” zaskakuje również paletą możliwości jeżeli chodzi o wokale, od melodeklamacji po mocne, mroczne wokalizy niczym Tom Warrior z Celtic Frost, no i to schizofreniczne brzmienie gitar… „It`s Time”, przy pozostałych utworach, to wręcz ballada, oczywiście podszyta mrocznym kosmicznym pyłem. Ostatni na płycie „In Exile”, to prawdziwa gratka dla prog maniaków, lubiących się w 20 minutowych długasach, chociaż w przypadku muzyki z tej płyty, zarówno w tych krótkich jak i dłuższych utworach, dzieje się naprawdę wiele.
Płyta mino fragmentów bardziej brutalnych, potężnych brzmieniowo, z mnóstwem połamanych struktur nie męczy. Wprost przeciwnie, frapuje i wciąga swoim niesamowitym klimatem. Duża w tym zasługa selektywnego brzmienia – znakomita sekcja rytmiczna, klarowne ściany gitar, jak i pojedyncze, indywidualne solówki oraz wspomniany wcześniej mocny, wszechstronny wokal.
Niejeden klasowy, zachodni zespół mógłby pozazdrościć białostockiej Bright Ophidii , tak perfekcyjnej produkcji.
9/10
Marek Toma