1. This Train
2. Mountain Climbing
3. Drive
4. Love Ain’t A Love Song
5. How Deep This River Runs
6. Mainline Florida
7. The Valley Runs Low
8. Blues Of Desperation
9. No Place For The Lonely
Rok wydania: 2019
Wydawca: Mascot Label Group
https://www.facebook.com/JoeBonamassa
Rok bez nowej płyty wypuszczonej przez Joe Bonamassę jest rokiem
straconym… Jesienią trafił do sklepów kolejny koncertowy album w
bogatej dyskografii tego muzyka. Trzeba przyznać, że fani artysty muszą
mieć zasobne portfele…
Koncert w Sydney zarejestrowano w ramach trasy promującej „Blues of
Desperation”, czyli przedostatniego – jak dotąd – solowego krążka
artysty z premierowym materiałem. Nic dziwnego zatem, że utwory z niego
zdominowały najnowsze koncertowe wydawnictwo. Ale Bonamassa wraz z
liczną ekipą towarzyszącą mu na scenie dodali sporo nowych kolorów do
studyjnych wersji. Tak jest już w otwierającym całość rozpędzonym „This
Train”, który zaczyna się nastrojową partią fortepianu, by później
ruszyć z kopyta… Również „Mountain Climbing” zyskał w porównaniu z
płytowym pierwowzorem i … właściwie to samo można byłoby napisać o
każdym z przedstawicieli „Blues of Desperation”.
Tu przerwę – lecz róg trzymam – i ograniczę się do paru uwag ogólnych.
Po pierwsze: ten album jest zaskakująco krótki jak na standardy
wypracowane przez Bonamassę w kwestii płyt z koncertów. Szkoda, że
artysta nie pokusił się o wydanie pełnego występu z Sydney. Czyżby nie
chciał narażać fanów na większe koszty? Tak czy siak, mamy do czynienia z
przystawką przed daniem głównym. Bardzo smaczną, ale jednak
pozostawiającą pewien niedosyt.
Po drugie: to koncert sprzed trzech lat. Dlaczego trafia więc do fanów
dopiero teraz? Rok po premierze studyjnego „Redemption”. Bonamassa
chciał mieć pamiątkę z występu w prestiżowej i niezwykłej sali? A może
po prostu chciał się płytowo przypomnieć? (patrz pierwszy akapit
recenzji).
No i po trzecie… Pamiętam koncert Bonamassy sprzed „paru” lat, kiedy
jeszcze wspinał się na muzyczny szczyt. To było w nabitej po brzegi sali
domu kultury „Batory”. Mała scena, skromna scenografia i światła, ale
MUZYKA… A tutaj wszystko jest perfekcyjne, zapięte na ostatni guzik,
nawet sekcja dęta ma specjalne stojaki z inicjałami „JB” (można
sprawdzić w obrazku na YT). Żarliwość jeszcze nie uleciała z gitarowych
popisów lidera, ale jeszcze trochę i jego koncerty upodobnią się do
występów Claptona, czy Collinsa gdzie jakikolwiek estradowy spontan jest
na wagę złota…
„Live At The Sydney Opera House” – miło posłuchać, warto czasem wrócić,
ale czy koniecznie trzeba postawić na półce? Zagorzali fani artyści
oczywiście mają jedną odpowiedź na to pytanie…
7/10
Robert Dłucik