BLOODBOUND – 2017 – War Of Dragons

Bloodbound - 2017 - War Of Dragons

1. A New Era Begins
2. Battle In Ihe Sky
3. Tears Of A Dragonheart
4. War Of Dragons
5. Silver Wings
6. Stand And Fight
7. King Of Swords
8. Fallen Heroes
9. Guardians At Heaven’s Gate
10. Symphony Satana
11. Starfall
12. Dragons Are Forever

Rok wydania: 2017
Wydawca: AFM Records
http://www.bloodbound.se/


Na nowy album BLOODBOUND, szwedzkich reprezentantów heavy/power metalu czekałem z niecierpliwością szczególnie, że ich poprzedni krążek zrobił na mnie duże wrażenie. Dlatego też z „War Of Dragons” wiązałem spore nadzieje, licząc na powtórkę z rozrywki – nie rozczarowałem się! Muszę też przyznać, że mimo pewnego zaskoczenia, album jest godnym następcą świetnego „Stormborn” z 2014 roku.

Już przy pierwszym kontakcie zdumiewa okładka – na pierwszym planie, zamiast znajomego (z wcześniejszych płyt) diabła, widać smoki!? Tak moi drodzy, panowie z BLOODBOUND postanowili skręcić kurek zdiabolenia na poczet smoczych historii. Jak powszechnie wiadomo, temat latających gadów zionących ogniem nie od dziś jest aktywnie eksploatowany przez metalowe zespoły. Jednak w przypadku twórców „In The Name Of Metal” to rozwiązanie stanowi zaskakującą nowość. Trzeba też przyznać, że obraz zdobiący „War Of Dragons” prezentuje się niezwykle okazale. Zdecydowanie przebija dotychczasowe wydawnictwa zespołu pretendując do miana najlepszej okładki ‘ever’.

Jeżeli chodzi o dźwięki, nowy album z powodzeniem kontynuuje klimat udanego poprzednika, ale i w tej materii można mówić o zmianach – chodzi o stylistykę. Od razu dodam, o powrocie do grania spod znaku „Tabula Rasa” nie ma mowy (to już rozdział zamknięty)! BLOODBOUND od czasu wydania „Unholy Cross”, to jest momentu, kiedy w szeregi zespołu wstąpił Patrik Johansson, zapalczywie stara się podkreślać swoją przynależność/oddanie wobec klasycznych odmian metalu. Nie inaczej jest tym razem, chociaż zespół zdecydował się na korektę kursu w bardziej powerowe klimaty. Oczywiście wciąż słychać, z jakim zespołem mamy do czynienia, aczkolwiek w tej materii pojawił się pewien szkopuł – premierowy materiał niebezpiecznie zbliżył zespół w rejony SABATON. Już od pierwszych taktów „Battle In Ihe Sky” (pomijając krótkie intro) daje się poczuć ducha tejże grupy. Chodzi przede wszystkim o wyraźnie wyeksponowane klawisze, których stylizacja oraz forma budzą jednoznaczne skojarzenia. Najbardziej jest to wyczuwalne we wstępach poszczególnych utworów oraz ich refrenach. Już przy okazji „Stormborn” pojawiały się podobne naleciałości, ale tym razem można już mówić o ich nagminnym występowaniu. Jest to o tyle niebezpieczne, że BLOODBOUND traci pod tym względem na oryginalności, ale z całą pewnością zyskuje chwytliwość. Nowe kompozycje to istna eksplozja nośnych melodii w energetycznym wydaniu.

Praktycznie każdy kolejny numer przynosi zapadający w pamięć refren, charakterystyczną linie melodyczną. Materiał jest na pewno bardziej żywiołowy, szybszy i do tego atmosferycznie podniosły. Obficie występują motywy wykorzystujące naprzemienne „bicia” stopy, co w tego typu stylistyce jest typowym rozwiązaniem. Świetne wrażenia robią mądrze zaaranżowane partie gitar przy okazji solówek. Dany motyw płynnie przechodzi w następny stanowiąc ciekawy podkład pod gitarowe fajerwerki. Słychać, że pod tym względem dokonano skrupulatnych przemyśleń. Przyjemne wrażenie robią wokalne dwugłosy przy okazji niektórych refrenów. W ten sposób Patrik dodatkowo urozmaica swoje partie wokalne, co można usłyszeć np. w bitewnym „Stand And Fight” czy też wolniejszym „Silver Wings”. Znowu przy okazji zamykającego „Dragons Are Forever” styl jego śpiewania (w refrenie) może budzić pewne skojarzenia wobec QUEEN. Wokalista w dalszym ciągu pozwala sobie na efektowne górki, ale tym razem częściej decyduje się na niższe rejestry.

Pod względem wykonawczo – instrumentalnym „War Of Dragons” stoi na wysokim poziomie. Podobnie mają się sprawy odnośnie całościowej produkcji, soczystego brzmienia – profeska i tyle! Materiał jest spójny i wyrównany, choć zdarzają się pewne niespodzianki. Tak można powiedzieć o zadziornym „King Of Swords”, który pod pewnymi względami (szczególnie wokalnie) przypomina dokonania PRIMAL FEAR. Nieco inne oblicze prezentuje także jeden z najlepszych na płycie, wspomniany wcześniej „Silver Wings”, podczas którego fujarkowe ornamentacje budzą skojarzenia wobec RHAPSODY (nieważne w jakim wcieleniu) tudzież TWILIGHT FORCE. Refren tego utworu szybko zapada w pamięć i przez dłuższy czas krąży „po głowie”. Takich melodyjnych momentów na „War Of Dragons” nie brakuje i stanowi to jeden z wielu atutów tego wydawnictwa, a kto nie wierzy niech skosztuje m.in. takich metalowych hymnów jak torpedowy „Guardians At Heaven’s Gate”, „Silver Wings”, zrobiony z rozmachem „Symphony Satana”. „Tears Of A Dragonheart” czy też otwierający „Battle In Ihe Sky”, do którego nakręcono dynamiczny teledysk. To jedynie swobodne przykłady, bo tak naprawdę każdy kawałek stanowi potencjalny koncertowy hit, a na płycie próżno szukać jałowych wypełniaczy.

Dlatego jeżeli cenicie sobie mocno melodyjne oblicze heavy/power metalu, nie mierżą was silnie wyeksponowane klawisze, a do tego smakujecie w klimatach spod znaku SABATON/WISDOM/POWERWOLF – jestem pewien, że nie pogardzicie „War Of Dragons”. BLOODBOUND stworzyli najbardziej chwytliwy materiał w swojej karierze, który co prawda niebezpiecznie zahacza o styl twórców „Coat Of Arms”, ale w ogólnym rozrachunku wzbudza zdecydowanie pozytywne odczucia. Jestem ciekaw jak nowe numery sprawdzą się na żywo – będzie to można skonfrontować już niebawem; pod koniec marca Szwedzi zawitają do Polski na dwa koncerty!

9/10

Marcin Magiera

Dodaj komentarz