BLOODBOUND – 2011 – Unholy Cross

Bloodbound - 2011 - Unholy Cross

1. Moria 5:41
2. Drop The Bomb 3:56
3. The Ones We Left Behind 5:21
4. Reflections Of Evil 4:21
5. In For The Kill 4:29
6. Together We Fight 5:21
7. The Dark Side Of Life 3:58
8. Brothers Of War 5:06
9. Message From Hell 3:31
10. In The Dead Of Night 4:01
11. Unholy Cross 4:47

Rok wydania: 2011
Wydawca: AFM Records
http://www.myspace.com/bloodboundonline


Bloodbound – ta nazwa z pewnością odbiła się szerokim echem wśród entuzjastów powerowym klimatów. Szwedzi w ostatnim czasie pozwolili sobie na spory eksperyment zapuszczając się w zdecydowanie bardziej nowoczesne rewiry muzyczne napiętnowane większym natężeniem mroku i ciężaru. Mowa oczywiście o bardzo udanym „Tabula Rasa”, który poza „drętwą” okładką nie miał słabych punktów. Tak na marginesie, kwestia okładek w przypadku Bloodbound zacina lekką tandetą i w tej kwestii nie ma mowy o jakimkolwiek magnetyzmie. Tą niefortunną przypadłość łamie ostatni obraz zdobiący najnowszy album Szwedów sygnowany diabelskim tytułem „Unholy Cross”. To zdecydowanie najlepsza okładka, jaką kiedykolwiek miał ten zespół!
Z innych zmian, chyba największą jest transpozycja na stanowisku wokalisty. Szeregi formacji raz jeszcze opuścił Urban Breed. Jego wakat przejął obdarzony nietuzinkowym głosem Patrik Johansson, którego barwa może wywoływać silne skojarzenia wobec takich postaci jak Bruce Dickinson, Tobias Sammet.
Można było przypuszczać, że wymiana wokalisty nie zmieni muzycznych aspiracji zespołu, który nadal będzie eksplorował nowe obszary muzyczne. Tak się niestety nie stało – Bloodbound postanowili cofnąć się do przeszłości, zrywając z ciągotami wobec eksperymentowania. Postawiono na klasyczne wzorce, co w tym przypadku okazało się mało wiarygodne i wypadło niezbyt przekonująco.
Zespół postawił na klimaty naszpikowane atmosferą będącą wynikiem romansowania Iron Maiden z rycerskością Hammerfall. Sprzyja temu nowy nabytek. Zapewne panowie poczuli, że z takim człowiekiem za mikrofonem grzechem byłoby grać coś innego – a to g…o prawda!
Co prawda otwierający „Moria” z niezwykle podniosłą atmosferą i patatajkową motoryką prezentuje się całkiem całkiem. Jednak tęsknota za nowocześniejszym obliczem nie stygnie…
Epicki blichtr pojawia się praktycznie w każdym numerze, a ozdobniki bojowo – rycerskie
z „Drop The Bomb” nie są odosobnionym przypadkiem.
Słychać, że panowie spuścili z tonu i wolą średnie tempa, aczkolwiek zdarzają się odstępstwa od reguły, co pokazuje „In The Dead Of Night” z wolniejszym przed – refrenem, „The Dark Side Of Life” przyśpiewkowymi wtrąceniami oraz „Message From Hell”
Atutem tego wydawnictwa jest właśnie fakt, że każdy utwór posiada melodyjny, klasycznie metalowy refren. W tej materii dominuje chwytliwość oraz bogactwo melodii. Niestety nie idzie to w parze z okazałością w sensie globalnym. Niby wszystko gra, a z drugiej strony wkrada się sztampowość i pewien marazm twórczy.
Płyta mnie rozczarowała, ale od czasu do czasu można ją sobie zapuścić. Jednak do doskonałości sporo jej brakuje. Nie wiem jak to jest – czy zespół pogubił się przy okazji „Tabula Rasa”, a teraz się odnalazł, czy też jest odwrotnie. Jeżeli prawdziwa jest opcja nr 1 to chciałbym, by Bloodbound zgubił się raz jeszcze i niech ktoś zatrze ślady uniemożliwiając grupie powrót do przeszłości.

7/10

Marcin Magiera

Dodaj komentarz