01. Sweet Dreams Of Madness
02. Dominion 5
03. Take One
04. Tabula Rasa
05. Night Touches You
06. Tabula Rasa Pt.II (Nothing At All)
07. Plague Doctor
08. Master Of My Dreams
09. Twisted Kind Of Fate
10. All Rights Reserved
Rok Wydania: 2009
Wydawca: Blistering Records
Bloodbound od pierwszych taktów atakuje masywnymi riffami, a to co już
po chwili staje się elementem charakterystycznym dla albumu Tabula Rasa
to masa melodii w sferze gitar ale i dość przyjemne linie melodyczne w
wykonaniu Urbana Breeda. Chyba to właśnie osoba obecnego wokalisty
Pyramaze jest w stanie przyciągnąć wielu zaciekawionych fanów zarówno
heavy jak i progresywnego metalu. Cóż, wydaje mi się, że żaden z nich
nie powinien być zawiedziony. Płyta świetnie brzmi. Wiecie co mam na
myśli jeśli powiem, że to kompromis między krystalicznie czystą
produkcją a przybrudzonym zfuzowanym brzmieniem. Ale tabula rasa to nie
tylko moc i melodia. Album naszpikowany jest bardzo przyjemnymi
rozwiązaniami aranżacyjnymi. Poczynając od drugiego numeru, tu i ówdzie
na albumie pojawiają się melodie charakterystyczne dla, nowoczesnych
grup metalowych których nie powstydziliby się choćby Killswitch Engage.
Do tego w refrenach ukłony w stronę bardziej melodyjnego grania, wiele
refrenów zbudowanych jest z nakładanych wokali Urbana, które tworzą
chórki. Zaskakującym elementem i jaśniejszym, bo wybijającym się
kawałkiem na płycie jest wolniejszy Night Touches You. Gdybym użył wobec
tego utworu słowa ballada, byłoby to nadużycie. Jest to jednak utwór
najwolniejszy i najbardziej melodyjny.
Tabula Rasa jest albumem konceptualnym. Za liryki odpowiedzialny jest
nowy wokalista Bloodbound. A część tekstu w książeczce jest
zakodowana… niezła łamigłówka dla fanów… do której podano klucz
(przyznam, że jeszcze nie udało mi się odkodować).
Dodatkowym atutem powinien być obraz Marka Wilkinsona zdobiący okładkę. U
mnie jednak budzi mieszane uczucia. Może i pasuje do (prog)powerowej
konwencji albumu, ale zupełnie nie kojarzy się z pracami artysty.
Myślę, ze atutem tak intensywnego albumu jest to, że nie jest zbyt
długi. Wydaje się być skondensowanym przekazem i nieco ponad 40 minut
muzyki nie pozostawia niedosytu, ale też dzięki temu, że nie
przedawkowano wrażeń – nie ma możliwości znużyć słuchacza.
Bloodbound jest jak na razie najlepszym albumem heavy metalowym jaki
dane było mi słyszeć w tym roku. Przyznam, że dotychczas traktowałem ich
płyty po macoszemu i wpadały mi jednym uchem, drugim wypadały. Być może
zmianę mojego nastawienia spowodowała zmiana za mikrofonem, jednak sama
muzyka tym razem mnie przekonuje wrócę więc do poprzednich płyt i dam
im kolejną szansę.
Kurcze, wyostrzył mi się apetyt na kolejny album Pyramaze. Chciałbym
czym prędzej usłyszeć Breeda w repertuarze bardziej zorientowanym na
prog…
8,5/10
Piotr Spyra