BLAZON STONE – 2013 – Return To Port Royal

Blazon Stone - 2013 - Return To Port Royal

1. Intro
2. Return To Port Royal
3. Stand Your Line
4. Amistad Rebellion
5. High Treason
6. Curse Of The Ghost Ship
7. Blackbeard
8. Wind In The Sails
9. The Tale Of Vasa

Rok wydania: 2013
Wydawca: Stormspell Records
https://www.facebook.com/BlazonStoneOfficial/


Liczne grono fanów Running Wild sceptycznie odnosi się do piewców, którzy grają w rytm swoich idoli. Takim przykładem jest na pewno szwedzki Blazon Stone (nazwa mówi sama za siebie), utwierdzony w przekonaniu, że wszystko co jest związane z Piratami jest fajne. Czy słusznie? Prawdę mówiąc, zżynając od hordy Rolfa Kasparka, Blazon Stone idzie wytyczoną ścieżką miażdżąc serca zatwardziałych maniaków Running Wild (tak jest w moim przypadku). Czy ich muzyka jest oryginalna? I tak, i nie. Z jednej strony jest to powiew współczesnej świeżości, świetnych riffów, mocnego wokalu, z drugiej zaś niesmak w uszach – to JEST stare, dobre Running Wild, lecz w szwedzkim wydaniu i to poniekąd razi. Osobiście uważam „Return to Port Royal” za udany debiut Blazon Stone, mając na uwadze to, że kilka miesięcy później Kasparek wyda nijaki „Resilient”. Mogę być atakowana z tego powodu, ale namiastka pirackiej klasyki jest w tej muzyce zawarta.

Pierwszy rzut oka na okładkę, spis utworów i wiemy z czym mamy do czynienia. Intro „Black Chest Inn” wprowadza słuchacza w świat przesycony morzem i korsarzami, by po półtorej minuty przerodzić się w utwór tytułowy. Od samego początku słychać ogromny wpływ Niemców. Są tutaj: szybkość, melodia, chóralne zaśpiewy doskonale wkomponowane w całość. Jak dla mnie to zmyłkowe „Port Royal” w tytule jest przystępne. Może trochę mało wyeksponowane, ale jednak. W „Stand Your Line” zespół w dalszym ciągu prezentuje rasowy heavy metal XXI wieku. Zaczyna się niczym klasyczne Running Wild, by rozwinąć się w klimatyczny numer z dobrze brzmiącym refrenem i precyzyjną grą muzyków. Sam wokalista może się dumnie poszczycić głosem niczym Rolf na „Black Hand Inn”. I to ma sens!

„Amistad Rebellion” to kolejna porcja piracenia. Początek nieźle wpędza słuchacza w morskie odmęty, potem jest już tylko lepiej. Podobnie jak wcześniejsze piosenki, również ta zasługuje na uwagę. Można przy niej wymachiwać głową na prawo i lewo, aż do złamania karku. To się nazywa prawdziwy metal! Mój ulubiony „High Treason” to pozycja nr 5 na „Return to Port Royal”. Zawiera masę świetnych riffów, wokali, melodii, szybkości… Można wymieniać w nieskończoność. Kawałek nadaje się idealnie na rozkręcenie domowej metalowej prywatki. Mus dla fanów pirackiego heavy metalu! „Curse of the Ghostship” to nic innego i nowego – nadal królują siarczyste riffy i wirujące brzmienie. Ponowne zaśpiewy nie są na tym etapie przereklamowane. Trochę wytrwałości w słuchanie tego wypada mieć.

Druga połowa płyty zaczęła się równie dobrze jak pierwsza, więc najwyższa pora przejść do „Blackbeard”. Kawałek rozpoczyna krótkie intro, po którym następuje mknąca z niesamowitą szybkością muzyka – mnie jednak nie nudzi pomimo tego, że Ced i spółka wałkują wciąż te same patenty. Oryginalne może to nie jest, ale w tym przypadku względne. Za to „Wind in the Sails” trzyma heavy metalowe ramię, mocno osadzone na kadłubie statku. Wieją wiatry – ok, na morzu to normalne, ale kiedy Szwedzi wkraczają do akcji to rozwalają wszystko co na akwenach wodnych się znajduje. Szybkość nadana muzyce i wolniejsze fragmenty współgrają, przez co fajnie się tego słucha. Ostatnim utworem na płycie jest prawie 9-minutowe „The Tale of Vasa”. Długość niekoniecznie zadziwia, gdyż Running Wild mogli się poszczycić takimi długimi gniotami jak „Genesis”, „Treasure Island” czy „The Ghost”. W wersji Blazon Stone czeka nas piracka uczta w tawernie, suto zakrapiana rumem i chrząkaniem piratów za stołami, opowiadającym co ciewkawsze morskie przygody. Przez te 9 minut przewijają się różne emocje: od tych spokojnych, przy któych słuchacz nieco odsapnie, po bardziej złożone, techniczne – szczególnie słychać to w partii gitar. Erik Nordkvist nadaje piosence jeszcze więcej emocji (oczywiście pozytywnych) i to jest tutaj najważniejsze. Zakończenie albumu wypadło znakomicie.

Podsumowując: „Return to Port Royal” jest zakotwiczone w Running Wild, co jednych będzie razić, innych w jakiś sposób mobilizować, że są na świecie kapele grające pod swoich idoli. Tylko, że to muzyka Blazon Stone jest identyczna do Piratów. Może to dziwić, może nie mieć jakiegoś sensu, ale jedno jest pewne: młodzież też potrafi i to jest dowód na to, że metalowcy nie zapomnieli o klasycznych krążkach Rolfa i jego załogi, utwierdzając przy tym niedowiarków, że piracki metal jest na topie. Zresztą, sami oceńcie. Mi się wykonanie Szwedów podoba, czuć świeżość i nowoczesność połączoną z klasyką. W porównaniu z „Resilient” brzmi bardzo dobrze. Nie każdy doceni, ale warto posłuchać.

8/10

Marta Misiak

Dodaj komentarz