01. Carry the Cross
02. Scarecrow’s Song
03. Hag
04. Restless
05. RnR All Day
06. The Undead (My Grave is Open)
07. Seven Deadly Sins
08. Circles of Hell
09. World of War
10. Things Have Changed
11. Blood of the Snake
Rok wydania: 2017
Wydawca: Defense Records
https://www.facebook.com/blacksnake.fb/
Na następcę „Lucifer’s Bride” przemyskiej grupy BLACKSNAKE przyszło nam
czekać cztery lata. Tak też końcem zeszłego roku przedstawiciel
rodzimego metal‘n’rolla (o ile tak to można określić) powrócił z
kolejną, już trzecią płytą. Szamański nazewniczo „Blood of the Snake” to
naturalna kontynuacja stylistyki oraz muzycznych form poprzednika, a
tym samym kolejna porcja metalowej „rozrywki” w luźnym wydaniu.
Uwagę – jak poprzednio tak i tym razem – zwraca malownicza szata
graficzna. Pod tym względem zaniechano diabolicznej perwersji, ale to
wcale nie oznacza, że „rogatość” zniknęła. Nowa niewiasta, zamiast
męczeńskich tortur, jest władcza i dominująca. Wygląda niczym
złowieszcza wiedźma, a z drugiej strony przypomina skrzyżowanie naszej
rodzimej wokalistki Kayah (oby ona sama tego nie przeczytała…) z
Elizabeth Bathory w kreacji CRADLE OF FILTH. Obraz w pełnej okazałości
ukazuje się dopiero po rozwinięciu wkładki w postaci pokaźnego plakatu
(na rewersie zmyślnie rozlokowano teksty i zdjęcia). Trzeba przyznać, że
od strony wizualno – graficznej „Blood Of the Snake” prezentuje się
wyśmienicie – jest na czym oko zawiesić, a samo wykonanie robi jak
najlepsze wrażenie, chociaż osobiście wolę booklet w formie
funkcjonalnej książeczki.
Znowu sama muzyka nie wywołuje już tak silnych emocji. W zasadzie można
powiedzieć, że jej charakter, a przede wszystkim pomysły, które
wykorzystuje, niespecjalnie potrafią oczarować. Osobiście robiłem kilka
podejść (w różnych odstępach czasu – w końcu z nastrojem na daną muzę
bywa różnie), ale za każdym razem było tak samo. Po prostu „Blood Of the
Snake” i to co zostało nań upichcone jakoś nie może do mnie trafić…
Premierowy materiał jest ubogi w elementy mogące zatrzymać przy sobie na
dłużej, a same melodie są jakieś takie nijakie. Trzeba jednak dodać, że
pojawiają się okazjonalne przebłyski jak np. „organowy” wstęp w stylu
KING DIAMONDA, który przyprawił mnie o szybsze bicie serca – bardzo
przyjemny akcencik. Tym niemniej całość jest mało barwna, mniej
zjawiskowa. Zespół w dalszym ciągu korzysta z utartych wzorców i
niespecjalnie sili się na pionierskie rozwiązania, a to dało się wyczuć
już w przeszłości. BLACKSNAKE bazuje przede wszystkim na metalowo –
imprezowej energii, rockowo – punkowym klimacie, który poniekąd może
budzić skojarzenia wobec specyfiki ACID DRINKERS. Nawet „kowbojsko”
zaciętemu „RNR All Day” towarzyszą podobne odczucia co przy okazji
przeróbki Acidów w postaci „Love Shack” – i w tym przypadku zespół
wspomaga wokalistka. Muzyczna oryginalność (o tą coraz trudniej)
przedsięwzięcia jest niewielka, ale przecież nie zawsze to jest
najważniejsze. Czasem wystarczy odpowiednie podejście, dobry, wiarygodny
pomysł, naturalna energia. W tym przypadku energia jest, ale jej
płomienność nie poraża. „Blood of the Snake” jest też mało płynny i
niespecjalnie porywający. Brakuje wyrównania, ale ktoś powie – za to
materiał jest urozmaicony! To jednak też nie to, bo również różnorodność
nie jest tu jakoś specjalnie wysoka. Problem wiąże się głównie z samymi
pomysłami, ich jakością, a przede wszystkim uboższą nośnością… Nie
wiem czy ktoś w ogóle zrozumie co mam na myśli (śmiech). Prawda jest
taka, że w obliczu natłoku wszelkiej maści muzycznych nowości, oraz
licznej konkurencji „Blood of the Snake” nie będzie miało łatwo. Grupa
może mieć poważny problem ze zwróceniem na siebie uwagi. W odbiorze nie
pomaga również brzmienie płyty – jest zbyt płaskie, ściśnięte, stąd
kuleje ogólna dynamika. Ogólnie nie jest źle, ale o fajerwerkach nie ma
mowy. Przyznam, że z tym wydawnictwem wiązałem większe nadzieje…
Jednak skoro dysponujecie nadmiarem wolnego czasu, szukacie w muzyce
przede wszystkim rozrywki, nie oczekujecie instrumentalnych wirtuozerii,
aranżacyjnych łamigłówek i wystarczają wam utarte receptury, możecie
zakosztować „wężowej krwi”. BLACKSNAKE nie próbuje na siłę odkrywać
nowych lądów, rewolucjonizować muzyki; opiera się na typowych
rozwiązaniach, rock-metalowej energii, na luzie bez tzw. spiny. Czy
komuś to się podoba czy nie – grupa z Przemyśla robi swoje i to też się
chwali.
7/10
Marcin Magiera