1. Once 4:03
2. 1.000 People 3:54
3. Miss U 4:13
4. Christenings 4:37
5. This Killer 4:06
6. This Epidemic 4:59
7. My Gift of Silence 4:05
8. Some Day 4:22
9. Where Is My Love? 2:59
10. End of the World 5:13
Rok wydania: 2007
Wydawca: Atlantic
Siedzę sam w pokoju ogarnięty dziwnym rodzajem transu. Wbity w fotel
słuchałem dźwięków, jakie na swojej drugiej płycie zamieścili
Brytyjczycy z Blackfield. Zatopiony byłem w dźwiękach, które z pewnością
nie przekonują od razu, nie było to moje pierwsze przesłuchanie płyty
Blackfield II, ale przesłuchanie, po którym zdecydowałem się na
napisanie tej recenzji. I już teraz śmiało mogę powiedzieć, ze płyta, z
jaką dane mi było obcować to dzieło wybitne. Dzieło, które z pewnością
bez mojej recenzji samo się obroni. Płyta lepsza od debiutu Blackfield,
właściwie moim zdaniem jest to udoskonalenie pierwszej płyty.
Można powiedzieć, że jest to płyta pop rockowa. Panowie sami nie
ukrywają fascynacji popem, ale tym popem z lat 60 i 70, czyli sam miód.
Doszukać możemy się jednak sporo progresywnych momentów. Blackfield
(jakby ktoś nie wiedział) to projekt lidera zespołu Porcupine Tree
Stevena Wilsona, , oraz Izraelczyka Aviva Geffena. Panowie na swój drugi
album kazali fanom nam, czekać 3 lata. Ja jednak nie czekałem ani
trochę, dwójka to pierwsza płyta Blackfield jaką poznałem. Nie
zaobserwowałem zmian stylu w stosunku do pierwszego albumu, no może
dwójka nieco bardziej odbiega od dokonań Porcupine tree. Fanom
macierzystej formacji Wilsona zarówno pierwsza jak i druga płyta
Blackfield z pewnością bardzo przypadną do gustu.
Wróćmy jednak konkretnie do Blackfield II. Dzieło dość różnorodne, mamy
zarówno ballady jak i żwawsze momenty, jednak ogólnie należy uznać, że
płyta jest bardziej stonowana. Szybsze i czasem cięższe zagrania mamy w
otwierającym Once, bardzo podniosłym Miss U, w powoli rozkręcającym się i
jakże uroczym Epidemic czy też w świetnie budującym napięcie Where Is
My Love. Ogólnie mimo ewidentnych nawiązań do klasyki jest dość
nowocześnie. Teraz może słowo o balladach, po prostu chwytają za serce.
Właściwie każdy numer ma w sobie coś z ballady, ale na wyróżnienie
zasługują dwa absolutne arcydzieła. Takich ballad dawno nikt nie nagrał.
Mowa tu o niesamowitych, genialnych i cudnych 1,000 People i End Of The
World, zdecydowanie uważam je za najmocniejsze punkty płyty. Ta
pierwsza wprowadza niesamowity klimat, skupienie i skłania do
przemyśleń. Druga to zarazem ostatni i najlepszy numer na płycie. Po
prostu arcydzieło, piękno z tego numeru bije na kilometr. Reszta numerów
również trzyma znakomity poziom, tworząc ten niesamowity klimat. Płyta w
całości poraża swoją wielowątkowością, ale zarazem jest bardzo spójna.
Jest to bez wątpienia jedno z najlepszych dzieł wydanych w roku obecnym.
Płyta nie nudzi, a za każdym razem można ją poznać na nowo. Piękna
sprawa, dzieło bez wątpienia lepsze od nowego Porcupine Tree. Zarówno
fan muzyki progresywnej jak i człowiek lubiący po prostu nastrojowe
piosenki odnajdą wiele w tej płycie dla siebie. Płyta idealna dla ludzi
wrażliwych. Oczywiście można powiedzieć, że to płyta piosenkowa, popowa,
ale wszystkim fanom rocka polecam podejść do tego albumu bez żadnych
uprzedzeń, usiąść wygodnie, zapomnieć o całym świecie i zatopić się w
tych niesamowitych dźwiękach.
9/10
Piotr „PITOPIETHO” Bargieł