CD 1 – Headless Cross (1989):
01.The Gates Of Hell
02.Headless Cross
03.Devil & Daughter
04.When Death Calls
05.Kill In The Spirit World
06.Call Of The Wild
07.Black Moon
08.Nightwing
09.Cloak And Dagger (bonus track)
CD 2 – Tyr (1990):
01.Anno Mundi
02.The Law Maker
03.Jerusalem
04.The Sabbath Stones
05.The Battle Of Tyr
06.Odin’s Court
07.Valhalla
08.Feels Good To Me
09.Heaven In Black
CD 3 – Cross Purposes (1994):
01.I Witness
02.Cross Of Thorns
03.Psychophobia
04.Virtual Death
05.Immaculate Deception
06.Dying For Love
07.Back To Eden
08.The Hand That Rocks The Cradle
09.Cardinal Sin
10.Evil Eye
11.What’s The Use (bonus track)
CD 4 – Forbidden (1995/2024):
01.The Illusion Of Power
02.Get A Grip
03.Can’t Get Close Enough
04.Shaking Off The Chains
05.I Won’t Cry For You
06.Guilty As Hell
07.Sick And Tired
08.Rusty Angels
09.Forbidden
10.Kiss Of Death
11.Loser Gets It All (bonus track)
Rok wydania: 2024
Wydawca: BMG
W końcu jest! Już myślałem, że nigdy się nie ukaże. Nowy box Black Sabbath. A dokładnie – zbiorcza reedycja nagrań z okresu, gdy frontmanem zespołu był Tony Martin. Box zapowiadano od dawna, ale dotychczas kończyło się tylko na mglistych obietnicach. Na przeszkodzie stały rzekomo problemy prawne. Chociaż złośliwi twierdzą, że głównym powodem opieszałości w ukazaniu się tego wydawnictwa była niechęć pani Sharon Osbourne, której trudno pogodzić się z faktem, że z grupą współpracowali też inni wokaliści poza jej mężem – słynnym Ozzym.
Musiało upłynąć niemal trzydzieści lat, aby ten nieco zapomniany okres w twórczości Black Sabbath wreszcie doczekał się nobilitacji. Przypomnę, że Tony Martin był drugim (po Ozzym) wokalistą o najdłuższym stażu w historii zespołu. Inna sprawa, że etap ten cieszy się nieporównywalnie mniejszą popularnością niż „klasyczna” era szalonego Ozzy’ego lub jego następcy, nieodżałowanego Ronniego Jamesa Dio. Nie da się ukryć, że wokalista dysponuje zupełnie inną barwą głosu niż jego dwaj wielcy poprzednicy. Nie wszystkich do siebie przekonał. W ogóle miał facet ciągle pod górkę. Przede wszystkim Tony Martin pojawił się za mikrofonem w trudnych dla zespołu latach 80-tych. Legenda ciężkiego grania była wówczas w dołku. Płyty rozchodziły się słabo, koncerty zamiast na wielkich stadionach musiały odbywać się w klubach. Zdarzało się nawet, że formacja pod wodzą Tony’ego Iommi’ego pełniła rolę supportu dla kapel, które się na muzyce Black Sabbath wychowały – na przykład Metallica. Zresztą pierwszy album nagrany już z Martinem – „The Eternal Idol” z roku 1987 był najgorzej sprzedającą się płytą w całym dorobku zespołu. Sytuacja zaczęła się poprawiać wraz z dołączeniem do składu perkusisty Cozy’ego Powella. W 1989 roku ukazała się płyta „Headless Cross” i od tego czasu zespół stopniowo odbudowywał swoją pozycję. Po drodze było jeszcze krótkie „reunion” z Ronniem Dio, potem znów dwie płyty z Martinem, ostatecznie jednak na łono formacji powrócił Ozzy i to z nim grupa funkcjonowała aż do zakończenia działalności w roku 2017.
Omawiany box składa się z czterech krążków nagranych przez Black Sabbath z udziałem Martina w latach 1989-1995. Nie jest zatem kompletnym podsumowaniem tej epoki. Brakuje pierwszego wspólnego albumu – wspomnianego wcześniej „The Eternal Idol”. Powód jest prosty. Płytę tamtą nagrano jeszcze dla wytwórni Vertigo (zresztą kilkanaście lat temu doczekała się osobnej reedycji). Obecny zestaw podsumowuje natomiast okres współpracy artystów z firmą wydawniczą I.R.S. Otrzymujemy tu trzy zremasterowane płyty – „Headless Cross”, „Tyr” i „Cross Purposes” oraz zmiksowaną na nowo przez Tony’ego Iommi’ego „Forbidden”. Od dawna były to pozycje nieosiągalne w sklepach płytowych, stąd duża radość fanów.
Nie będę rozwodził się zbytnio nad muzyczną stroną zawartości płyt. Jest to materiał doskonale znany od lat i jeśli ktoś zadał sobie trud przeczytania niniejszego tekstu, to zapewne kojarzy temat. Obcujemy tu z bardzo udanymi kompozycjami, utrzymanymi w duchu melodyjnego heavy metalu na modłę schyłku lat osiemdziesiątych, wzbogaconego – lub rozmiękczonego jak kto woli – klawiszowymi tłami i elementami progresywnymi. Nie zawojowały świata, ale mają swoich wiernych zwolenników, z piszącym te słowa włącznie. Tony Iommi jest szczególnie dumny z „Headless Cross”, co wielokrotnie podkreślał w publicznych wypowiedziach. Ja natomiast najwyżej cenię „Cross Purposes” za fenomenalne utwory, porywające wokale i świetną sekcję rytmiczną. Przy całym szacunku dla Cozy’ego Powella – partie bębnów w wykonaniu Bobby’ego Rondinelli’ego po prostu wbijają w ziemię! A przecież partneruje mu sam Geezer Butler, basista wszech czasów!
Pod względem repertuarowym pierwsze trzy krążki zestawu są wiernym powtórzeniem swych pierwowzorów sprzed lat. No, może tylko brzmienie jest nieco lepsze dzięki współczesnemu remasteringowi, ale to takie niuanse skierowane do środowiska audiofilskiego. Miłym dodatkiem dla kolekcjonerów są trudno dostępne dotychczas nagrania bonusowe. W przypadku „Headless Cross” jest to singlowy utwór „Cloak And Dagger” a na „Cross Purposes” trafia się „What’s The Use” osiągalny wcześniej tylko na japońskiej edycji albumu. Dla porządku dodam, że box ukazał się również w odsłonie winylowej a tam na próżno szukać jakichkolwiek bonusów.
Zupełnie nową jakość daje nam dopiero czwarty dysk. Tony Iommi od lat narzekał w wywiadach na produkcję płyty „Forbidden”. Nie odpowiadało mu brzmienie uzyskane przez znanego z Body Count producenta Erniego C. Powodem niezadowolenia był przede wszystkim dźwięk gitary i perkusji. Gitarzysta zapowiadał, że postara się zmiksować ten album od nowa. Słowa dotrzymał. Nabywcy boksu „Anno Domini” dostaną zatem stary obraz w nowej oprawie. Niby są to te same piosenki, ale sprawiają wrażenie nagranych współcześnie. Inna sprawa, że Tony dokonał tam więcej poprawek niż pierwotnie obiecywał. Widocznie oprócz niewłaściwego brzmienia gitar i bębnów przeszkadzało mu także zbytnie wyeksponowanie partii instrumentów klawiszowych. W nowym miksie klawisze te schowane są głębiej w tle. Czasem ledwo słyszalne – chociażby w piosence tytułowej. W niektórych refrenach pojawiły się też chórki, których pierwotnie tam nie było. Za to gitara jest odpowiednio ciężka, masywna – jak na ojca heavy metalu przystało. Bębny Cozy’ego Powella też bez zarzutu. Bezdyskusyjnie całość brzmi teraz świetnie – ale dziwnie się tego słucha znając na pamięć każdą nutę wersji sprzed lat. Trochę jak komputerowo podkoloryzowany film przedwojenny, jeśli wiecie, co mam na myśli. „Forbidden” również kończy się utworem dodatkowym – „Loser Gets It All”. W tym przypadku jest to numer znany fanom nie tylko z japońskiej wersji płyty, ale również z kompilacyjnego albumu „The Sabbath Stones”.
Jako, że cena „Anno Domini 1989-1995” do niskich nie należy, pozwolę sobie jeszcze trochę ponarzekać na pewne aspekty tego wydawnictwa. Przede wszystkim sporo do życzenia pozostawia kwestia edycyjna. Całość upchnięto w czarnym kartonie otwieranym jak – za przeproszeniem – pudło na obuwie. Kopertowe okładki imitujące opakowania mini-LP nie gwarantują odpowiedniej ochrony srebrnych krążków. Są zwyczajnie za duże, przez co płyty wysuwają się samoistnie. Dodatkowa folia ochronna na CD sprawy nie załatwia. Co poza tym? Jest ładna wielostronicowa książeczka, jest reprodukcja programu trasy „Headless Cross” i kopia plakatu z epoki, ale zamiast tego wszystkiego wolałbym na przykład płytę DVD z koncertem „Cross Purposes Live”, który wydano w 1994 roku w postaci kasety VHS i do chwili obecnej nie doczekał się legalnej reedycji. Zmarnowano więc – być może jedyną – okazję przypomnienia kompletnego dorobku Sabbathów z Martinem. Prawdopodobnie przyczyną braku tej pozycji jest fakt, że repertuar koncertu obejmował w dużej mierze kompozycje z czasów Ozzy’ego – wyjaśnienia szukajcie w pierwszym akapicie niniejszego tekstu.
Pomimo wspomnianych mankamentów cieszę się z faktu, że box pojawił się w końcu w sprzedaży. Ten etap w twórczości Black Sabbath jak najbardziej zasługuje na przypomnienie. Młodsi fani mają okazję „za jednym zamachem” wzbogacić swoją płytotekę o cztery zapomniane – bądź celowo pomijane – płyty grupy z Birmingham. Tony Martin po latach dyskredytacji odzyskuje należne mu miejsce w historii rocka. A jeśli są tu słuchacze, którzy nigdy nie zetknęli się z tymi nagraniami – niech czym prędzej nadrobią zaległości. Black Sabbath absolutnie wart jest poznania w każdej swojej odsłonie!
9/10
Michał Kass