BLACK SABBATH – 1992 – Dehumanizer

Black Sabbath - 1992 - Dehumanizer

1. Computer God (6:10)
2. After All (the Dead) (5:37)
3. TV Crimes (3:58)
4. Letters from the Earth (4:12)
5. Master of Insanity (5:54)
6. Time Machine (4:10)
7. Sins of the Father (4:43)
8. Too Late (6:54)
9. I (5:10)
10. Buried Alive (4:47)

Rok wydania: 1992
Wydawca IRS/EMI
http://www.blacksabbath.com


Trzeci studyjny album przygotowany przez jeden z najlepszych składów w długiej i skomplikowanej historii Black Sabbath przeszedł niestety bez większego rozgłosu na jaki z pewnością zasługiwał. Dekadę później powrót konfiguracji Dio/Iommi/Butler/Appice byłby wydarzeniem (tak zresztą stało się kiedy panowie postanowili odnowić współpracę pod szyldem Heaven & Hell), ale na początku lat dziewięćdziesiątych w rocku rządził grunge, a świat czekał raczej na powrót Sabbathu z Ozzym za mikrofonem…

„Waiting For The Revolution/New Clear Vision – Genocide/Computerize God – It’s The New Religion/Program The Brain – Not The Heartbeat” – wieszczy Ronnie James Dio w otwierającym płytę kawałku „Computer God”. Właśnie: w tekstach z tej płyty próżno szukać tak charakterystycznych dla tego wybitnego wokalisty elementów fantasy, czy baśni. Żadnych smoków, mieczy i rycerstwa. Jest za to sporo narzekania na kondycję współczesnego świata.

Również pod względem muzycznym jest ciężej, bardziej surowo niż na „Heaven and Hell” i „Mob Rules”. Wspomniany „Computer God”, czy świetny, przytłaczający złowieszczym klimatem „After All (The Dead)” spokojnie mogłoby znaleźć się na pierwszych, klasycznych płytach grupy, kiedy za partie wokalne odpowiadał Ozzy, a za perkusją zasiadał Bill Ward. Ot, taki paradoks… Nie pierwszy i – jak się później miało okazać – nie ostatni w karierze Sabbs.

Może nawet tego ciężaru jest za dużo na tym albumie. Może przydałoby się więcej oddechu, takiego jak w środkowej części „Computer God” i w udanej balladzie „Too Late”. A i rozlazły „Sins Of The Father” oraz niezbyt przekonujący w refrenie „Master Of Insanity” panowie mogliby sobie odpuścić. Ale to niewielkie minusy, które nie przysłaniają plusów „Dehumanizera”. Te pięćdziesiąt dwie minuty to Black Sabbath wysokiej, szlachetnej próby…

Szkoda, że wówczas współpraca czwórki weteranów skończyła się tylko na jednej płycie, a ich drogi rozeszły się w kiepskiej atmosferze. Dobrze, że w 2006 roku panowie odłożyli na bok dawne animozje i powołali do życia wspomniany Heaven and Hell, co zaowocowało nowym studyjnym krążkiem „The Devil You Know”, będącym logiczną kontynuacją drogi obranej na „Dehumianizer”. Po 16 maja roku 2010 stało się jednak jasne, że kolejnych płyt z Dio na wokalu już nie będzie… Niestety…

8/10

Robert Dłucik

PS. W latach osiemdziesiątych (z pewnymi wyjątkami) oraz dziewięćdziesiątych Sabbs mieli wyjątkowego pecha do okładek swoich płyt. Autor koperty do „Dehumanizer” też powinien chyba poszukać sobie innego zajęcia…

Dodaj komentarz