1. Anno Mundi (The Vision)
2. The Law Maker
3. Jerusalem
4. The Sabbath Stones
5. The Battle of Tyr
6. Odin’s Court
7. Valhalla
8. Feels Good to Me
9. Heaven in Black
Rok wydania: 1990
Wydawca I.R.S.
Tony Martin to nie ma lekko. Cokolwiek by chłop nie zrobił z Black
Sabbath i tak zawsze będzie porównywany do dwójki wielkich poprzedników:
Ozzy’ego Osburne’a i Ronniego Jamesa Dio. I oczywiście te porównania
zwykle nie będą wypadać na jego korzyść. Niesłusznie, bo to znakomity
wokalista, obdarzony ciekawym głosem, wiedzącym w dodatku co z nim
zrobić… Fakt, że akurat Martin miał swój udział w dwóch słabszych
albumach Sabbs („The Eternal Idol” i „Forbidden”), ale przecież trudno
na niego zwalać całą winę. Wszak za riffy i kompozycje (a także wybór
producentów, wyjątkowo nietrafiony w przypadku „Forbidden”) odpowiadał
pewien wąsaty pan w czerni…
„Can you hear me crying out for life?/Can you tell me, where’s the
glory?/Ride the days and sail the nights/When it’s over you’ll find the
answer/Running in the whispering rain/Anno Mundi? Can you wonder!/Truth
of thunder, life or blame” – tak zaczyna się płyta „Tyr”, wydana dwadzieścia lat temu, trzecia z Martinem w roli wokalisty.
To jeden z najlepszych albumów w dyskografii legendy metalu. Tony Iommi
zebrał tutaj naprawdę mocną ekipę: wierny druh Geoff Nichols na
instrumentach klawiszowych oraz sekcja rytmiczna Neil Murray na gitarze
basowej i nieodżałowany czarodziej perkusji Cozy Powell.
Takiemu składowi po prostu nie wypadało firmować złej muzyki. Klarowne,
potężne brzmienie, ciekawe kompozycje, mitologiczna tematyka w tekstach –
oto przepis na Black Sabbath u zarania dekady lat dziewięćdziesiątych.
Długie, rozbudowane, pełne patosu i mocy kompozycje („Anno Mundi”, „The
Sabbath Stones”) sąsiadują z krótszymi, szybkimi strzałami w rodzaju
„The Law Maker”, czy „Jerusalem” (od tego drugiego wprost trudno się
uwolnić). Niczego sobie jest też piękna ballada „Feels Good To Me”. Że
komercyjne i przesłodzone? Życzmy sobie jak najwięcej takiej „komercji” i
„słodzenia” na radiowych antenach w dzisiejszych czasach… No i na
deser opus magnum tej płyty: akustyczna miniaturka „Odin’s Court”
połączona z majestatycznym kawałkiem „Valhalla”. Martin, Iommi i spółki
wznieśli się tutaj na artystyczne wyżyny…
Szkoda, że ten album nie zdobył takiego uznania na jakie bez wątpienia
zasługiwał i po kilku chudszych latach nie przywrócił wówczas zespołowi
należnej mu pozycji w rockowej branży. Ten biznes bywa czasem
przewrotny, niestety… Ale ta muzyka wciąż brzmi wspaniale, nie
zestarzała się ani trochę.
9/10
Robert Dłucik